niedziela, 22 września, 2024

Dlaczego i jak zginął Robert Brylewski? Sąd: „To mogło spotkać każdego”

Znany muzyk został skatowany przed własnym domem! Ta zbrodnia przerażała z powodu brutalności sprawcy, jak i jego zachowania. Przed i po absurdalnej napaści. „Widzi winę wszystkich, tylko nie swoją” – podkreślał prokurator, który zażądał surowej kary dla Tomasz J., oprawcy Roberta Brylewskiego. I taki wyrok zapadł.

Dramat rozegrał się w środku nocy 28 stycznia 2018 roku w kamienicy przy ulicy Targowej. Policjanci otrzymali zgłoszenie, że doszło do bójki, a gdy dotarli na miejsce zastali dwóch mężczyzn. Zakrwawionego i rannego lokatora – okazał się nim legendarny muzyk Robert Brylewski. Natomiast napastnik, czyli 41-letni Tomasz J., nadal stał przed drzwiami jego mieszkania. „Mężczyzna zachowywał się agresywnie, był wulgarny, wyczuwalna była od niego woń alkoholu (późniejsze badania potwierdziły w jego krwi obecność ponad 1,3 promila alkoholu)” – wyjaśniał Marcin Saduś, ówczesny rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Co było powodem awantury? Podczas niemal rocznego śledztwa, które prowadziła Prokuratura Rejonowa Warszawa Praga Północ, Tomasz J. składał wyjaśnienia, ale podawał różne wersje wydarzeń. Natomiast niemożliwe okazało się przesłuchanie Brylewskiego, bo mężczyzna odniósł poważne obrażenia, przede wszystkim głowy. Długo był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej, gdy nabrał sił został wprawdzie wypisany do domu, ale wracał pod opiekę lekarzy. Kilka miesięcy później muzyk został ponownie hospitalizowany, bo jego stan nagle się pogorszył. Zmarł 3 czerwca. Prokuratura dysponowała jednak innymi dowodami, które nie pozostawiały wątpliwości, że Tomasz J. skatował ofiarę. Chociażby nagraniami z monitoringu, na których „widoczne jest jak sprawca brutalnie kopie i zadaje ciosy pokrzywdzonemu”. W grudniu 2018 roku sporządzony został akt oskarżenia. Tomaszowi J. postawiono zarzuty spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ofiary oraz doprowadzenia do śmierci Brylewskiego. Proces przed Sądem Okręgowym Warszawa Praga trwał długo, odbyło się ponad 30 rozpraw. W ich trakcie Tomasz J. momentami przyjmował kuriozalną linię obrony. Mówił nawet o tym, że to on został zaatakowany. Udało się jednak odtworzyć wydarzenia, które doprowadziły do najgorszego. Tamtego dnia mężczyzna otrzymał w pracy nową umowę na doskonałych warunkach i chciał to uczcić. W knajpie na Śródmieściu wypił sporo wódki. W jednej z relacji twierdził również, że wynajął pokój w hotelu, zadzwonił po prostytutkę, a kobieta wsypała jakieś narkotyki do drinka. Po jego wypiciu miał stracić świadomość. Oprzytomniał dopiero w środku nocy, prostytutki już nie było, więc wyszedł z hotelu i wsiadł do taksówki. Zamówił kurs na Targową. Dlaczego? Twierdził, że otumaniony alkoholem zapomniał swojego adresu, ale też, że chciał spotkać kogoś z dawnych znajomych.mWszedł do kamienicy, w której kiedyś mieszkał. On jednak wyprowadził się dawno temu, a rodzice sprzedali lokum kilka miesięcy wcześniej. W tamtym czasie mieszkanie zajmował Robert Brylewski, którego Tomasz J. nigdy wcześniej nie poznał.Według oskarżone  go, stojąc na korytarzu pijany i odurzony prochami usłyszał w mieszkaniu obce głosy i był przekonany, że krzywda dzieje się jego matce. Dlatego zaczął się dobijać. Drzwi otworzył Brylewski i wtedy Tomasz J. rzucił się na niego z pięściami. Co się wydarzyło przez kolejne minuty już wiadomo… W mowie końcowej prokurator zwrócił uwagę na sprzeczności w wyjaśnieniach oskarżonego, a także fakt, że z upływem czasu przypominał sobie coraz więcej. Nieco złośliwe nazwał to „olśnieniami”. Podkreślił również postawę mężczyzny. „Widzi winę wszystkich, tylko nie swoją” – dodał. Zwracając uwagę na brutalność sprawcy zażądał kary 15 lat pozbawienia wolności. Natomiast obrońcy akcentowali brak dowodów, że obrażenia Roberta Brylewskiego powstały wskutek działań Tomasza J. Sugerowali nawet, że śmierć mogła być wynikiem błędu w opiece lekarskiej.m„Oddałbym wszystko, aby cofnąć czas” – stwierdził z kolei w ostatnim słowie Tomasz J. Sąd uznał oskarżonego za winnego zarzucanych mu przestępstw i orzekł karę 13 lat pozbawienia wolności. Orzeczenie jest nieprawomocne, a apelacja obrońców jest pewna. Więc to nie koniec szokującej historii.

Łucja Czechowska

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img