niedziela, 13 października, 2024

Obrona na Wiśle miała sens strategiczny, ale zajęcie choć jednej gminy doprowadziłoby do rzezi. O strategii bez kampanijnego zacietrzewienia (OPINIE)

Wpuszczenie wroga głęboko we własny teren. Nękanie go partyzantką, ustalenie linii frontu w dogodnym punkcie. Na koniec zadanie decydującego ciosu jest strategicznie sensowny. Rzecz w tym, że Rosjanie nie zmienili się nic od czasu rzezi warszawskiej Pragi z roku 1794, czy wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku. Nie dotrzymują umów, są w stanie mordować bezbronnych ludzi, gwałcić kobiety. Dlatego trzeba się skupić na obronie ludności cywilnej i każdej piędzi ziemi. To strategia kosztowna, ale konieczna. Strategie sprzed lat ciężko jednak określać jako zdradę. Warto na sprawę spojrzeć chłodnym okiem, w oderwaniu od bitwy kampanijnej.

Według planów rządu PO-PSL linia obrony miała przebiegać na Wiśle. Na pozostałych terenach mogło dojść do „polskiej Buczy”, czyli rzezi na mieszkańcach. Tak mówią przedstawiciele PiS i minister obrony. Politycy Koalicji Obywatelskiej zaprzeczają, oskarżają rządzących o ujawnianie tajemnic. Wzajemne oskarżenia to jedno. Osobną sprawą są jednak sprawy strategiczne. Spójrzmy na nie na chłodno. Zastrzegamy, że nie mamy wiedzy jak konkretnie wyglądały plany KO, piszemy o ogólnym  pomyśle na strategię obronną.

To mogło mieć sens przy cywilizowanym wrogu

Fakty są takie, że obrona na Wiśle mogła mieć sens, gdybyśmy mieli do czynienia z „normalną” wrogą armią. Wojna na Ukrainie pokazała jednak, że zagraża nam potworna dzicz, mordująca cywilów, gwałcąca kobiety, porywająca dzieci. Utrata jednej gminy, czy wioski, byłaby tragedią. Po kolei. Wpuszczenie wroga w głąb państwa i zadanie mu decydującego ciosu jest sensownym manewrem. Dywizje pancerne, jak niegdyś husaria i kawaleria są w stanie przesądzić o wyniku wojny, zadając skuteczny cios. Plan mógł wyglądać tak. Rosjanie wchodzą, dochodzą do Wisły, potem następuje kontrofensywa. Jeszcze na początku lat 2000. na całym świecie panował pogląd, że nie należy bronić granic, bo to bardzo kosztowne i mało skuteczne. Należy za to właśnie pozwolić agresorowi wejść na swoje terytorium, nękać go przez działania sił dywersyjnych, czyli wojsk specjalnych, pełniących funkcję współczesnej partyzantki. Polska ma doskonałe siły specjalne, jedne z najlepszych na świecie.

Jaki mógł być plan?

A więc wojna wygląda tak – agresor wchodzi, przy największym impecie robimy unik, a jednocześnie współczesna partyzantka robi mu piekło na tyłach. Gdy już zmęczony walką się zatrzymuje, ustala się linia frontu na rzece, a potem następuje skuteczna kontrofensywa. Ma sens? Strategicznie jak najbardziej. Problem jest jeden – choć cywilizacyjnie świat poszedł bardzo do przodu, Rosjanie są mentalnie nadal w czasach rzezi warszawskiej Pragi, czy najazdu bolszewików. Realizacja planów w praktyce oznaczałaby po prostu oddanie pod okupację części terenu Polski. Gdyby linia obrony była na Wiśle – połowy kraju. W przypadku rosyjskich wojsk mordy na ludności cywilnej to niestety nie są jednostkowe przypadki, które zdarzają się w każdej armii świata. W tym wypadku bestialstwo jest znakiem rozpoznawczym. A jednostkowe są przyzwoite zachowania. I dlatego niegłupia strategia w kontekście walki, nie może być w Polsce zastosowana. Trzeba się zdecydować. Rozwiązaniem jest więc obrona każdej piędzi ziemi. To bardzo kosztowne, jednak konieczne.

Obrzydliwa morda kampanii

Rozpętywanie wielkiej awantury jest szkodliwe. Między zdradą a strategicznym geniuszem są jeszcze takie kwestie jak strategie głupie, bądź sensowne, ale zwyczajnie błędne, to paskudna morda kampanii wyborczej. Warto na koniec przypomnieć słowa carycy Katarzyny II o Polakach: „Są to znakomici żołnierze, a cały naród, gdy otwarcie zagrożony, przypomina wściekłego wilka w nagonce. Zbyt dużo by to kosztowało, należy więc zdemoralizować ich do szpiku kości. Trzeba … rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność… Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako chory ropiejący i gnijący w łożu. Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną anarchię i niezgodę. Nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła ojcu. Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze gdzieś szukając arbitra”. Warto wziąć łyk zimnej wody. I na kwestie obronne patrzeć na chłodno, bez kłótni i szkodliwych emocji. Nie pomagajmy Rosji.

REKLAMA

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE

WIĘCEJ

WIĘCEJ W TELEGRAFIE

- Advertisement -spot_img