Ostry spór wokół szczepień przerodził się już wręcz w konflikt społeczny na ogromną skalę. Obok totalnych świrów z obu stron, są też głosy rozsądku, a spór dotyczy tego, co jest ważniejsze – osobista wolność, czy dobro ogółu. Przeciwnicy szczepień (ci normalni, nie chamy każdy zgon, nawet przejechanie przez samochód oceniający jako efekt przyjęcia preparatu) powtarzają jeden argument – kto chce się szczepić, jego sprawa, nie wolno nikogo zmuszać. Osobiście uważam tak: jeśli szczepionki chroniłyby jedynie przed zachorowaniem, ale nie przed zarażaniem innych, faktycznie byłyby sprawą indywidualną. Jeżeli jednak chronią też innych, to są wskazane, w myśl zasady – Twoja wolność kończy się na końcu mojego nosa. Ale – i tu mogę się zgodzić – szczepienia całkowicie obowiązkowe też mogą być z różnych względów problematyczne. Rozwiązaniem pośrednim mają być paszporty covidowe. I tu znów pytanie o zakres wolności. Jedni mówią o segregacji, która ma być niedopuszczalna. Drudzy o odpowiedzialności. „Skoro się zaszczepiłem, a będzie kolejna fala, to jakim prawem ja mam potem podlegać takim samym obostrzeniom jak ci, którzy się nie szczepią?”. I też ciężko odmówić takiemu rozumowaniu logiki. Rozwiązanie najlepsze to z jednej strony przekonywanie do szczepień, z drugiej – zasada prosta – wejścia do instytucji, knajp, itd., są dla każdego. Ale każdy musi przejść testy. Chyba, że jest zaszczepiony. Jest więc zostawiony wybór. Czy jest to dyskryminacja niezaszczepionych? No nie. To jak z pierwszą klasą w pociągu – jak ją wykupisz jedziesz, jak nie, jedziesz w drugiej. Tu też – zaszczepisz się – nie musisz mieć testów, bo są wtedy bez sensu. Nie chcesz się szczepić? Twoja sprawa, ale test musisz przejść. Proste, ale nie dla naparzających się uczestników rodzimej wojenki.