Politycy Koalicji Obywatelskiej z jednej strony – słusznie! – chcą upamiętnić zamordowanego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, z drugiej strony od blisko dziesięciu lat gardzą wszelkimi próbami upamiętnienia byłego prezydenta Polski i prezydenta WARSZAWY Lecha Kaczyńskiego, który zginął w Smoleńsku. Mówienie o walce z hejtem, końcem wojny polsko-polskiej jest w ich wykonaniu niewiarygodne.
Rozumiem pomysł samorządowców KO z Warszawy, by upamiętnić Pawła Adamowicza. Prezydent Gdańska był zasłużonym opozycjonistą w PRL, w III RP popularnym samorządowcem. Miał przeciwników, wśród których budził kontrowersje, ale też padł ofiarą hejtu. A jego śmierć była szokiem. Po niej nastąpiły liczne apele o zaprzestanie hejtu i mowy nienawiści. Rocznica tragedii gdańskiej jest dobrym momentem, aby Adamowicza w Warszawie uczcić. Jest jednak małe „ale”. W stolicy, od 13 lat rządzonej przez PO, dziesięć lat po śmierci wciąż nie został upamiętniony były prezydent Warszawy a potem Polski Lech Kaczyński. Najpierw tłumaczono, że musi minąć pięć lat (dla prezydenta Gdańska ma być jednak zrobiony wyjątek). Potem – gdy ulica Lecha Kaczyńskiego powstała w wyniku dekomunizacji ulic, i zastąpiła ul. Armii Ludowej, władze stolicy „dla dobra mieszkańców” powróciły do nazwy tej zbrodniczej formacji.
Tak, Lech Kaczyński był bratem bliźniakiem polityka dziś będącego liderem partii rządzącej, która w Warszawie lubiana nie jest. Nie zmienia to faktu, że został prezydentem Warszawy otrzymując bardzo dużo głosów, a rządząc miastem miał osiągnięcia. Za jego kadencji wystartowała SKM, powstało Muzeum Powstania Warszawskiego. To Lech Kaczyński był pomysłodawcą powstania Centrum Nauki Kopernik. I jeśli ktoś należy do krytyków nieżyjącego prezydenta, to krytyka ta raczej dotyczy działalności na szczeblu ogólnopolskim, nie warszawskim.
Niezależnie od tego – Lech Kaczyński był prezydentem stolicy, ważną postacią w jej historii. Jego obóz polityczny ma też licznych zwolenników w Warszawie (około 30 proc.). Przeciwników również. Pamiętać powinni oni jednak, że jak najbardziej uhonorowany dziś prezydent Warszawy Sokrates Starynkiewicz był przedstawicielem znienawidzonej administracji carskiej. Z kolei prezydent Stefan Starzyński, bohaterski obrońca stolicy był politykiem obozu sanacyjnego, który także na brak przeciwników nie narzekał. I kryterium przy ewentualnym upamiętnieniu powinny być faktyczne zasługi, a nie barwy polityczne.
Jeżeli radni Koalicji Obywatelskiej faktycznie chcieliby walczyć z hejtem i mową nienawiści, powinni odłożyć na bok uprzedzenia i upamiętnić także Lecha Kaczyńskiego. Bo prezydent Gdańska na upamiętnienie zasługuje. Ale prezydent Warszawy również. A sytuacja, w której były włodarz polskiej stolicy ma ulice w wielu miastach polskich, uhonorowany jest w Gabonie, Gruzji i na Ukrainie, ale nie w mieście, którym rządził, jest sytuacją co najmniej chorą.