To, czy Marcin Kierwiński będzie następcą Rafała Trzaskowskiego w Warszawie, jeśli prezydent stolicy zostanie prezydentem RP, nie jest pewne. Dlatego, że na giełdzie kandydatów pojawia się przynajmniej kilka nazwisk. Kierwiński jest w tym gronie, natomiast to jest trochę dzielenie skóry na niedźwiedziu. Najpierw Rafał Trzaskowski faktycznie musi wystartować. A potem wygrać wybory. Dopiero później można dyskutować o tym, kto będzie kandydatem w elekcji prezydenta stolicy – mówi „Nowemu Telegrafowi Warszawskiemu” prof. Antoni Dudek, politolog i historyk, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Marcin Kierwiński po kilku miesiącach w Parlamencie Europejskim wraca do krajowej polityki. Czy to jest, jak twierdzą niektórzy degradacja, czy wskazanie jako przyszłego prezydenta Warszawy, jeśli Rafał Trzaskowski zostanie prezydentem RP?
Prof. Antoni Dudek: Nie wiem, czy to jest wskazanie jako następcę Rafała Trzaskowskiego w przypadku wyboru prezydenta stolicy na prezydenta RP, bo tu padają różne nazwiska, nic chyba nie zostało przesądzone. Natomiast na pewno nie zgadzam się z opinią, że to jest jakaś degradacja, czy kara. Bo gdyby Marcin Kierwiński nie chciał, to by po prostu serdecznie Tuskowi za funkcję koordynatora działań związanych z odbudową obszarów dotkniętych powodzią podziękował.
Pytanie, czy mógł odmówić, przecież za kilka lat mógłby być w Platformie skreślony?
Mógł odmówić, Donald Tusk nie miał żadnych narzędzi, żeby go zmusić do rezygnacji z mandatu eurodeputowanego. Natomiast kompletnie nie ma znaczenia, co będzie za 4,5 roku, gdy będą kolejne wybory do Parlamentu Europejskiego. Nie wiadomo, czy Donald Tusk będzie miał jakikolwiek wpływ na to, kto będzie w kolejnej kadencji eurodeputowanym, czy nawet kimkolwiek istotnym w Platformie. Więc opowieści, że on by się zemścił wtedy na Kierwińskim za nielojalność, są dla mnie bardzo wątpliwie. Więc myślę, że po prostu Kierwiński chciał zostać tym pełnomocnikiem, wrócić do polityki krajowej. Propozycja Tuska była mu na rękę i dlatego ją przyjął. Więc to nie jest kara, tylko szansa. Natomiast na co to jest szansa, czy na prezydenturę Warszawy, czy na coś innego, czas dopiero pokaże.
Tylko czy właśnie powrót Kierwińskiego nie jest dowodem, że to on zostanie namaszczony na prezydenta stolicy?
Nie jest to pewne dlatego, że jak powiedziałem, na giełdzie kandydatów do prezydentury Warszawy pojawia się przynajmniej kilka nazwisk. I owszem, Marcin Kierwiński jest w tym gronie, natomiast to jest trochę dzielenie skóry na niedźwiedziu. Bo zgadza się, że Rafał Trzaskowski jest dziś głównym faworytem walce o prezydenturę, ale znamy specyfikę wyborów prezydenckich. Pamiętamy 2015 rok, gdy urzędujący prezydent Bronisław Komorowski, jeszcze w styczniu był niekwestionowanym faworytem. W maju przegrał wybory z obecnym prezydentem Andrzejem Dudą. Także z prognozowaniem należy być ostrożnym. Najpierw Rafał Trzaskowski faktycznie musi wystartować. A potem wygrać wybory. Dopiero później można dyskutować o tym, kto będzie kandydatem w elekcji prezydenta stolicy.
Marcin Kierwiński według różnych spekulacji może być przyszłym prezydentem Warszawy, za to była prezydent stolicy ma przejąć po Kierwińskim mandat w Parlamencie Europejskim. Z tym mandatem jest wprawdzie pewne zamieszanie, ale to zostawmy. Czy Hanna Gronkiewicz-Waltz faktycznie odegra jeszcze dużą rolę w polityce, czy też funkcja eurodeputowanej to dla niej już polityczna emerytura?
Moim zdaniem, jeśli obejmie mandat, dołączy do grona zasłużonych osób, które na tym cmentarzysku politycznych słoni, jakim jest Parlament Europejski, doczekają godziwej emerytury. Politycznie jej wartość dodana dla Platformy jest żadna. Eurodeputowany to ktoś, kto dostaje kupę pieniędzy nie tylko dla siebie, ale też na swoje biuro poselskie. Po to, żeby rozwijać działalność polityczną w terenie. Takie jest założenie i główny sens ich działalności, że posłowie do Parlamentu Europejskiego poza Brukselą i Strasburgiem mają być aktywni także w swoich regionach. Mogą mieć kilkunastu asystentów i mają na te swoje biura duży budżet. Tylko że to się nie sprawdziło w przypadku Włodzimierza Cimoszewicza, Marka Belki, czy Leszka Millera. Uważam, że w przypadku byłej prezydent stolicy też się nie sprawdzi.
Nie sądzę, żeby Gronkiewicz-Waltz była zainteresowana rozwojem Platformy na Mazowszu. Ani partia, ani Mazowsze, ani Warszawa, nie będą moim zdaniem mieć z jej działalności w PE większych korzyści. Natomiast takie są reguły ordynacji. Hanna Gronkiewicz-Waltz kandydowała do europarlamentu z drugiego miejsca na liście Koalicji Obywatelskiej. Nie weszła, bo Michał Szczerba ją przeskoczył. Teraz Marcin Kierwiński się wycofał i Gronkiewicz-Waltz może objąć mandat, jako osoba z kolejnym wynikiem z listy. Moim zdaniem nie odegra żadnej roli politycznej. Tak samo, jak nie odegrali jej byli premierzy.