Konferencja o bezpieczeństwie w Monachium jest przez niektórych traktowana jako wręcz nowa Jałta bądź nowe Nomen omen Monachium. Nawet jeśli (oby) są to porównania przesadzone, ciepłe wypowiedzi przedstawiciela USA o Rosji sprawiają, że przypomnienie dawnych konferencji zdaje się uzasadnione.
Konferencja jałtańska jest symbolem oddania Polski i Europy Środkowej w ręce sowietów. Z kolei konferencja monachijska dała zgodę Hitlerowi na zajęcie części terytorium Czechosłowacji. Polityka ustępstw wobec dyktatora miała uchronić świat przed wojną. „Przywożę wam pokój” mówił Neville Chamberlain, premier Wielkiej Brytanii machając na lotnisku kartką z podpisanym porozumieniem. W efekcie Monachium Czechy stały się częścią Niemiec.
Na Słowacji powstało marionetkowe państwo współpracujące z Niemcami (Słowacja uczestniczyła wraz z Niemcami a po 17 września 1939 roku Sowietami w inwazji na Polskę). „Miałeś do wyboru hańbę lub wojnę. Wybrałeś hańbę, wojnę i tak mieć będziesz” mówił do Chamberlaina Winston Churchill. Po ostatniej konferencji porównania historyczne nasuwają się same. Nie tylko z uwagi na Monachium jako miejsce organizacji spotkania. Nad wyraz ciepłe wypowiedzi prezydenta Stanów Zjednoczonych pod adresem Władimira Putina, muszą niepokoić. Przypomnijmy, że prezydent Rosji jest dyktatorem w kraju, którego system z autorytarnego zmienia się w totalitarny. Putin od kilku lat prowadzi krwawą wojnę na Ukrainie, a i wcześniej dał się poznać wielokrotnie jako, nie bójmy się tego określania, zbrodniarz, międzynarodowy przestępca. Zdaniem Donalda Trumpa rosyjski dyktator jest człowiekiem wartym tego, żeby z nim rozmawiać. O ile przywódcy mocarstw czasem rozmawiać muszą, to jednak Trump oznajmił, że prezydent Rosji jest człowiekiem, któremu zależy na pokoju. Są to oczywiście kpiny.
Co dalej?
Pytanie, co z tego wyjdzie? Czy faktycznie to jedynie gra, a potem jednak USA przywódczą rolę utrzymają, czy się wycofają? Na Ukrainie dojdzie do zgniłego kompromisu, pytanie jednak, czy będą gwarancje w postaci obecności na granicy rozjemczych wojsk. Wtedy względny spokój trwać będzie przez dekady. Gorzej, jeśli żadnych wojsk nie będzie, a Ukraina znajdzie się w rosyjskiej strefie wpływów. Dla Polski to katastrofa, atak na nas prędzej, czy później nastąpi. Jak piszemy, Putin może to zrobić także ukraińskimi rękami. Kolejny niepokój wzbudza zapowiedź amerykańskich wojsk z Europy, choć dyplomata i prawnik Grzegorz Długi w rozmowie z nami przekonuje, Amerykanie raczej nie wycofają się z Polski. Trump żołnierzy u nas wcześniej jednak umieścił. Nasz rozmówca wygłosił inną, niepokojącą tezę. Że Trumpowi może chodzi o wbicie klina między Rosję i Chiny. A ceną za to może być właśnie Ukraina. Oby to nie był prawdziwy scenariusz.
Nowy rodzaj polityki. Czy ktoś ma scenariusz?
Z kolei propozycja wysłania na Ukrainę amerykańskich żołnierzy w zamian za udział USA w ukraińskich złożach może być korzystna. Jednak też nie idealna. Mocno do myślenia daje transakcyjność, którą wprowadza Donald Trump. Mamy chyba do czynienia z zupełnie innym rodzajem polityki, biznesowo-deweloperskiej. Prezydent USA negocjuje jak twardy deweloper, a nie jak dyplomata. Pewne rzeczy mu się udaje przeforsować, pewnych nie. Niektóre zapowiedzi oburzają, mogą wyjść fatalnie, inne dobrze dla świata i naszego regionu. Widać jednak wyraźnie, że mamy do czynienia z dyplomacją biznesmena, nie polityka. Można się oburzać, ale na taką zmianę przygotować. Natomiast kluczowe jest pytanie, dokąd zmierza Ameryka i w którą stronę poprowadzi nas wszystkich. Miejmy nadzieję, że najgorsze obawy się nie spełnią i istnieć będzie atlantycki porządek świata, pokój będzie sprawiedliwy, a Polska w miarę bezpieczne. Czy jednak europejscy i polscy politycy poza oburzeniem, łzami, bądź ślepą afirmacją mają jakikolwiek plan na wypadek zrealizowania czarnego scenariusza?