Argentyńczyk Santiago Hesse otrzymał polskie obywatelstwo. Jednak czy będzie zbawcą piłkarskiej reprezentacji Polski? Naturalizacja piłkarza budzi pewne wątpliwości.
Santiago Hesse ma 23 lata, karierę zaczynał w Atlético Huracán Buenos Aires. Stamtąd przeszedł do Oympiakosu Pireus. Zawodnik gra na pozycji defensywnego pomocnika. A więc takiej, na której reprezentacja Polski ma największe (obok lewego i środkowego obrońcy) problemy. Jednak umiejętności piłkarza oraz jego raczej mizerne związki z Polską każą do tematu podchodzić z dużą rezerwą.
Po pierwsze – związki z Polską
Powołanie obcokrajowca, któremu uda się otrzymać polskie obywatelstwo do reprezentacji naszego kraju zasadne jest w trzech przypadkach. Pierwszy – piłkarz jako dziecko wyjechał z rodzicami za granicę. Uczył się gry w zagranicznym klubie, jednak zawsze miał związek z Polską, w najgorszym przypadku czuł się rozdarty między dwie ojczyzny. Przykładem takich „obcokrajowców” przed laty był Ebi Smolarek, syn wielkiego Włodzimierza, który w kadrze polskiej grać chciał, wystąpił i duo dla tej drużyny zrobił. A także Lucas Podolski, który w Polsce grać chciał, ale Polski Związek Piłki Nożnej pokpił sprawę i świetny piłkarz zrobił wielką karierę w reprezentacji Niemiec, zdobywając z nią mistrzostwo Świata, wicemistrzostwo Europy, trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata i Europy. Dziś występuje w Górniku Zabrze. Współczesne przykłady to Nicola Zalewski, który spełnił marzenie śp. taty i gra w reprezentacji Polski oraz Gabriel Słonina, który ostatecznie zdecydował się na grę dla USA.
Drugą grupę stanową naturalizowani cudzoziemcy, którzy przybyli do Polski, założyli tu rodziny, wiążą przyszłość z naszym krajem. Tu oczywiście sztandarowym przykładem jest Emmanuel Olisadebe. Nigeryjski napastnik ożenił się z Polką, wystąpił w reprezentacji i przyczynił się walnie do pierwszego po szesnastu latach awansu na mistrzostwa Świata. Niestety kariera po mundialu trwała dość krótko, polskie małżeństwo się rozpadło, Oli wrócił do Nigerii. Szkoda, jednak taką formę naturalizacji można zaakceptować. Później w kontekście drużyny narodowej mówiło się o Serbie Miroslavie Radoviciu z Legii Warszawa, który w polskiej lidze był gwiazdą przez wiele lat. W reprezentacji zadebiutował inny świetny ligowiec – Taras Romanczuk z Jagiellonii. W Ekstraklasie gwiazdą jest nadal, ale na regularną grę z orzełkiem na piersi troszkę brakuje umiejętności.
Polskie korzenie, ale czy polskie serce?
Jest wreszcie trzecia grupa, którą reprezentuje wspomniany Argentyńczyk. To zawodnicy z polskimi korzeniami, czasem swojskim nazwiskiem. Tu sprawa jest najbardziej delikatna. Polska, nieraz tragiczna historia wymuszała nierzadko emigrację. Są potomkowie migrantów mający emocjonalny stosunek do Polski mocniejszy, niż niektórzy żyjący na miejscu. Inni nawet nie mają świadomości swoich korzeni. Jeszcze inni żyją w rodzinach mieszanych, czują się związani z nową ojczyzną, zachowując dumę z polskich korzeni. Wydaje się, że kluczowe jest osobiste nastawienie zawodnika. Znów mamy różne przykłady. Choćby Matty Casha, potomka polskich migrantów. Dla mamy piłkarza Aston Villi polskie korzenie są bardzo istotne. Sam zawodnik emocjonalnie podchodzi do gry w naszych barwach. Negatywnym przykładem są za to tzw. farbowane lisy z czasów Franciszka Smudy. Dziś raczej nie mają związków z Polską. A piłkarsko Kamil Glik, Artur Jędrzejczyk, Grzegorz Krychowiak, czy Krzysztof Mączyński dali drużynie narodowej więcej niż Damian Perquis, Sebastian Boenisch, Eugen Polanski i Ludovic Obraniak.
W przypadku Santiago Hesse można mieć obawy, że uczucie do Polski nie będzie zbyt gorące. Naturalizację piłkarza wymusił grecki klub. Po prostu piłkarz – obywatel Unii Europejskiej nie podlega przepisom o limicie obcokrajowców. Sprawdzono rodzinę zawodnika, okazało się, że Hesse ma polską babcię. Nie wiadomo nawet, czy wiedział o jej istnieniu. Nie można go porównywać ani z Mattym Cashem, ani tym bardziej z Nicolą Zzalewskim. Osobną kwestią jest sam poziom piłkarski. Wspomniany Cash umiejętnościami i ograniem przewyższa wielu kadrowiczów, a mimo to w narodowych barwach zawodzi. Dziś przegrywa konkurencję z Przemysławem Frankowskim i Pawłem Wszołkiem. Santiago Hesse to nie wirtuoz, a solidny przecinak, grający w lidze, która lata świetności ma dawno za sobą. Nie wydaje się lepszy od Kuby Modera, Jakuba Piotrowskiego, Karola Struskiego, Bartosza Slisza, grającego też w lidze greckiej Damiana Szymańskiego. Pytanie więc, czy dyskusja o ewentualnym powołaniu ma jakikolwiek sens.