To był najkrwawszy napad na bank w historii Polski – trzej oprawcy w brutalny sposób i z zimną krwią zamordowali cztery osoby: ochroniarza i trzy kasjerki. Jeden z zabójców pracował wcześniej z ofiarami. Doskonale je znał. Patrzył im w oczy wiedząc, że za kilka dni odbierze im życie. Sprawa wstrząsnęła Warszawą i całą Polską. Łupem sprawców padło raptem niewiele ponad sto tysięcy złotych. Większość łupu mordercy przehulali. 3 marca 2021 roku minęło 20 lat od przerażającej zbrodni popełnionej z chciwości. Jej okoliczności do dziś wywołują emocje. (MATERIAŁ PRZYPOMINAMY W RAMACH CYKLU NAJPOCZYTNIEJSZYCH ARTYKUŁÓW W 2021 ROKU).
W sobotnie wczesne popołudnie 3 marca 2001 roku mężczyzna będący przyjacielem kasjerki z banku zaniepokoił się, gdy kobieta nie przyszła na umówione spotkanie. Pojechał więc na ulicę Żelazną, gdzie wówczas działała filia I oddziału Kredyt Banku. Tego dnia placówka powinna być czynna do godziny 13.00, a było już po drugiej. Przez szybę mężczyzna zdołał jednak dostrzec, że komputery są włączone. To, jak również brak ochroniarza wydawało się dziwne. Mężczyzna zaalarmował ojca (kierownika filii), a ten powiadomił przełożonych z centrali. Po sprawdzeniu okazało się, że system informatyczny nadal jest włączony. To był już wystarczający powód do podniesienia alarmu. Wezwano policjantów, którzy po dotarciu na miejsce wybili szybę i weszli do środka.
Upiorne odkrycie
W głównej sali panował spokój, ale po zejściu do podziemi mundurowi zobaczyli wstrząsający widok. W pomieszczeniu socjalnym leżały zwłoki trzech kobiet. 29-letniej Marii M., jej rówieśnicy Agnieszki R. i nieco starszej Anny Z. Wszystkie nie żyły od kilku godzin, zginęły od strzału w tył głowy, miały też inne obrażenia (później ustalono, że były bite kolbami pistoletów po twarzy).
Początkowo nie było wiadomo co się stało z 50-letnim ochroniarzem Stanisławem W., który tego dnia pracował. Przez kilka godzin nikt nie wiedział gdzie jest. Pojawiły się nawet spekulacje, że może miał coś wspólnego z napadem. Dopiero po bardzo drobiazgowym przeszukaniu pomieszczeń banku odnaleziono jego ciało – było wciśnięte do studzienki kanalizacyjnej pod podłogą w szatni. On również został zabity strzałami w głowę.
Potworna zbrodnia zszokowała Polaków
Nie było wątpliwości, że celem sprawców był rabunek – bankowy sejf był otwarty i świecił pustkami. Zniknęło nieco ponad sto tysięcy złotych (głównie w złotówkach, ale także nieco dolarów i funtów).
Tak potworna zbrodnia zszokowała Polaków, choć w minionych latach na ulicach Warszawy nie brakowało strzelanin, eksplozji bomb, gangsterskich porachunków. Tym razem jednak zginęli niewinni ludzie. Zamordowani tylko dlatego, że pracowali w banku. Powołano specjalną ekipę śledczą mającą wyjaśnić okoliczności mordu, a przede wszystkim złapać morderców. Przez ponad pięć miesięcy bezlitośni bandyci pozostawali bezkarni. „Kryminalni” wzięli pod lupę między innymi pracowników banku. Szybko ich uwagę zwrócił ochroniarz Krzysztof Matusik, który objęty został obserwacją. Podobnie jak jego dwóch pochodzących z tej samej miejscowości kumpli Grzegorz Szelest i Marek Rafalik. Początkowo jednak brakowało „twardych” dowodów przeciwko nim, ale podczas kolejnych przesłuchań zdarzało im się powiedzieć coś, co na postawienie zarzutów nie wystarczało, ale dawało podstawę do dalszej weryfikacji. Poza tym oblali test na wykrywaczu kłamstw. W końcu pojawił się świadek, który widział jak tamtej soboty Szelest palił ubranie. Po nitce do kłębka…
Pęknięta zmowa milczenia
W lipcu zapadła decyzja o ich zatrzymaniu. Gdy w komplecie znaleźli się za kratkami zmowa milczenia pękła. Dzięki wyjaśnieniom podejrzanych ustalono co się wydarzyło tragicznego poranka w siedzibie banku. To Matusik zaplanował napad i namówił kolegów. Broń kupili na bazarze – wiedzieli, że pracownicy banku rozpoznają ochroniarza. Zresztą to on miał mieć dyżur w soboty, ale zamienił się z Stanisławem W. Celowo wybrał najstarszego.
Wcześnie rano pojechali do Warszawy i kilka minut po godzinie 8.00 Matusik zapukał do drzwi zamkniętego jeszcze banku. Koledze powiedział, że musi oddać mundur, a Stanisław W. niczego nie podejrzewając wpuścił go do środka, choć przyszedł w towarzystwie Szelesta. Gdy weszli do kuchni, to właśnie ten ostatni zastrzelił ochroniarza, a ciało ukryli, bo wiedzieli, że wkrótce pojawią się kasjerki. Czekali na ich przyjście, tylko one mogły otworzyć sejf z gotówką. Trzy kobiety wpuścił do środka Matusik, przywitał się z nimi, a gdy zobaczył, że schodzą do podziemi, wpuścił do banku także Rafalika, który do tej pory stał na ulicy na czujce.
Poczekali aż kasjerki otworzą sejf i wtedy zaatakowali. To Grzegorz Szelest strzelał kobietom w głowy (podczas procesu stwierdził: „strzeliłem pach, pach, pach”). Po zabójstwie zabrali pieniądze i pojechali na wojskową przysięgę kolegi. Tak zadbali o alibi. Pistolet wrzucili do Bugu, ale policjantom udało się go wyłowić.
Szelest przyznał się do winy i ze szczegółami opowiedział co się stało w banku. Rafalik nie zaprzeczał, że był na miejscu zbrodni, choć próbował umniejszać swoją rolę. Natomiast Matusik kluczył, a podczas jednej z rozpraw, współwinę próbował zrzucić na… zamordowanego Stanisława W. Wyrok przed Sądem Okręgowym w Warszawie zapadł 3 marca 2002 r. Cała trójka usłyszała wyrok dożywocia, a Sąd Apelacyjny utrzymał orzeczenie w mocy.
Łucja Czechowska