Najpierw nagonka na prezydenta Narutowicza i mord na głowie państwa. Potem lata żenujących partyjnych walk, na koniec zamach majowy. I zamiast odnowy, zamordyzm i degradacja. A już w czasie wojny rząd na emigracji, którego liderzy w małostkowy i brutalny sposób zwalczali przeciwników, także tych wartościowych, którzy polskiej sprawie mogli się przysłużyć. Zwaśnione strony nad Wisłą pogodzili Niemcy, Sowieci i rodzimi komuniści. A endecy z piłsudczykami i demokratami wspólnie zasiadali na odwróconych stołkach w ubeckich katowniach, ginęli od strzałów w tył głowy. Analogie do współczesnej Polski są w pełni uzasadnione i zamierzone.
A zaczęło się pięknie. Wprawdzie różne były drogi do niepodległości i ostre spory, u zarania II RP wszyscy zachowali się, jak trzeba. Konserwatywna i współpracująca z niemieckim i austriackim zaborcą Rada Regencyjna Królestwa Polskiego, zbudowała wcześniej podstawy administracji, a 11 listopada 1918 roku przekazała władzę Józefowi Piłsudskiemu.
Gwiezdny czas, który nie potrwał długo
Przywódca Legionów jako Naczelnik Państwa robił robotę w Warszawie, w Paryżu dyplomacją odradzającego się państwa kierował wróg nr jeden Piłsudskiego, lider endecji Roman Dmowski. A wsparcie Amerykanów dla sprawy polskiej zapewniał nie kto inny jak Ignacy Jan Paderewski. Wybitny muzyk, pianista i mąż stanu został w roku 1919 premierem polskiego rządu. Państwo zdało egzamin w chwili próby. Obroniło się przed bolszewicką inwazją z 1920 roku, która zagrażała nie tylko Polsce, ale i krajom zachodnim. Zasługi dla obrony mieli przedstawiciele wszystkich opcji. Owszem, fanatyczni zwolennicy Piłsudskiego przypominają dziś o Dmowskim wyjeżdżającym do Poznania, deprecjonują innych niż marszałek dowódców. A znów endecy pomniejszają znaczenie Piłsudskiego, lansując generała Tadeusza Rozwadowskiego i generała Józefa Hallera. Zostawmy to. Głównodowodzącym armii był Piłsudski, ale zwycięstwo udało się osiągnąć dzięki współpracy wszystkich dowódców i sił politycznych od PPS przez PSL po endecję. Ukoronowaniem gwiezdnego czasu z początków niepodległości było uchwalenie konstytucji.
Endecy szczuli na Narutowicza, potem Piłsudski wziął wszystko za mordę
Jednak już w roku 1922 zaczęła się klasyczna polska wojna. Najpierw brutalna i krzywdząca nagonka na Gabriela Narutowicza. I zabójstwo pierwszego prezydenta RP. Kolejne lata to żenująca walka partyjna, przy jednoczesnym pomniejszaniu Legionistów, którzy siłą rzeczy czuli się pokrzywdzeni. W roku 1926 wszystko „za twarz” wziął marszałek Józef Piłsudski, który w maju przejął władzę w wyniku zamachu stanu. Zaczął się czas autokracji, nazywany rządami sanacji, czyli odnowy. Żadnej prawdziwej odnowy jednak nie było. Myliłby się ten, kto uważałby, że główną rolę odgrywali żołnierze I Brygady Legionów. Owszem, wielu z nich się liczyło, ale kluczowe znaczenie zyskała „brygada czwarta”, czyli ta, której nigdy nie było. Chodzi o ludzi, którzy powoływali się na rzekomą legionową przeszłość. Faktycznie legionowej przeszłości nie mieli żadnej. Doskonale zjawisko IV Brygady opisał pisarz i publicysta Tadeusz Dołęga-Mostowicz, którego za ostrą krytykę sanacji brutalnie pobili „nieznani sprawcy”.
A potem „demokraci” tępili sanację
Ze zjawiska zdawał sobie też sprawę sam Piłsudski. „Synkowie, gdybym ja miał was tylu w roku 1914…” – ironizował. Rządy sanacji to czas zemsty na przeciwnikach, Berezy Kartuskiej, do której trafiali niestety nie tylko sowieccy agenci (choć oni rzecz jasna też). W celach siedzieli też jednak patrioci, jak zasłużony marszałek Sejmu Maciej Rataj i generał Tadeusz Rozwadowski. A zaginięcie generała Włodzimierza Zagórskiego wielu ocenia jako nigdy niewykrytą zbrodnię obozu sanacji. Po wybuchu wojny premierem na uchodźstwie został generał Władysław Sikorski. Zasłużony żołnierz, demokrata, reprezentant opozycyjnego wobec sanacji politycznego centrum. Pomijając niewątpliwe zasługi jako szefa rządu, urzędnicy rządu na uchodźstwie pominęli wielu zasłużonych piłsudczyków, którzy sprawie polskiej mogli oddać wielkie usługi. Przykładem jest, chociażby pułkownik Ignacy Matuszewski. W roku 1939 wspólnie z żoną, pierwszą polską złotą medalistką olimpijską, Haliną Konopacką w dramatycznych okolicznościach ratowali polskie złoto. Dla rządu na uchodźstwie Matuszewski był persona non grata.
Pogodziła ich kula w tył głowy
W tym czasie w zniewolonym i podbitym kraju okupanci niemieccy, a na wschodzie sowieccy dokonywali szeregu zbrodni. Nie patrzyli, czy ktoś przed wojną był socjalistą, endekiem, demokratą, ludowcem. Zbrodni doświadczali wszyscy. Po wojnie, w okresie stalinowskim przedstawiciele wszystkich (poza komunistami) opcji dostawali kule w tył głowy w ubeckich katowniach. Doświadczali zabiegów pielęgnacyjnych w postaci wyrywania paznokci, kąpieli w gównie, krioterapii w lodowatej, nieogrzewanej celi. I wygód w postaci siedzenia na odwróconych krzesłach. Czy w obecnej Polsce, w której rozsądni Polacy stają się zakładnikami najbardziej sfanatyzowanych grup, może być podobnie? Patrząc na brak jakiejkolwiek refleksji, bańki informacyjne, w których wielu z nas żyje, i rosnące zagrożenia zewnętrzne, wszystko jest możliwe. Tragiczna historia poprzedniej wojny polsko-polskiej powinna być ponurym memento. Tak, jeśli politycy podejrzani są o przestępstwa, należy sprawę jak najszybciej zbadać. Podejrzanych osądzić, winnych surowo ukarać. Sprowadzanie całej polityki do tępego odwetu, prowadzi jedynie do katastrofy.