Nowy Telegraf Warszawski

środa, 15 stycznia, 2025

Walka wyborcza będzie bardzo wyrównana. Sensacją nie będzie wygrana Nawrockiego, ale wejście do drugiej tury kogoś trzeciego

Na razie nie można niczego przesądzać, a wygrana żadnego z dwóch głównych kandydatów nie byłaby żadnym ogromnym zaskoczeniem. Z prawdziwą sensacją mielibyśmy do czynienia wtedy, gdyby ktoś spoza dwójki Trzaskowski – Nawrocki znalazł się w drugiej turze – mówi prof. Jarosław Flis, socjolog, Uniwersytet Jagielloński.

Początek roku służy zawsze podsumowaniom poprzedniego i prognozom na kolejne 12 miesięcy. Rok 2025 to czas wyborów prezydenckich, które według wielu komentatorów może nie są najważniejsze, ale mają ogromny wpływ na rzeczywistość, wyznaczanie politycznych trendów. Dziś jednak wszystko wydaje się rozstrzygnięte, Rafał Trzaskowski jest faworytem. Czy Pana zdaniem to się potwierdzi, czy może dojść w wyborach do jakichś sensacji?

Prof. Jarosław Flis: Przede wszystkim ewentualna wygrana Karola Nawrockiego nie byłaby jakąś wielką sensacją. Sytuacja jest jednak zupełnie inna niż w 2015 roku. Wtedy było powszechne przekonanie, wręcz pewność, że Bronisław Komorowski ma wygraną w kieszeni. Wygrana Andrzeja Dudy była więc zaskoczeniem. Natomiast pięć lat temu wydawało się, że Andrzej Duda wygra już w pierwszej turze. Zwyciężył, ale w drugiej turze, a różnica była minimalna. Jest jeszcze jeden powód, który nie pozwala na lekceważenie kandydata PiS. Od 2005 roku na cztery elekcje aż trzy razy zwyciężał kandydat Prawa i Sprawiedliwości (Lech Kaczyński 2005, Andrzej Duda 2015 i 2020, tylko raz Bronisław Komorowski z PO w 2010 – red.). Więc na razie nie można niczego przesądzać, a wygrana żadnego z dwóch głównych kandydatów nie byłaby żadnym ogromnym zaskoczeniem. Z prawdziwą sensacją mielibyśmy do czynienia wtedy, gdyby ktoś spoza dwójki Trzaskowski – Nawrocki znalazł się w drugiej turze.

Dziś można mówić o zaskoczeniu w drugą stronę. W każdej prezydenckiej elekcji pojawiał się ktoś trzeci, kto osiągał wyśmienity wynik. Nie sięgając bardzo daleko w przeszłość, w roku 2015 Paweł Kukiz uzyskał ponad 20 proc. poparcia. Stworzył trzecią siłę w Sejmie. Pięć lat później wystartował Szymon Hołownia. Też zajął trzecie miejsce, jego ugrupowanie od 2023 roku współrządzi Polską. Tymczasem dziś, przynajmniej na razie kandydaci mniejszych partii w sondażach raczej dołują, a nikogo spoza mainstreamu nie widać, padają różne nazwiska, ale nikt na razie nie potwierdził startu. Czy jest możliwe, że ktoś się pojawi i osiągnie sukces?

Teoretycznie można wierzyć, że „do trzech razy sztuka”, bo każdemu kolejnemu kandydatowi, który zajmował trzecie miejsce, szło lepiej. To znaczy, Kukiz skończył, jak skończył, ale już Hołownia jest marszałkiem Sejmu.

Tyle, że ruch Kukiz’15 był przez moment trzecią siłą w parlamencie, a Polska 2050 Hołowni nie zyskała takiej pozycji?

No tak, ale politycznie ruch Kukiza nigdy nie odegrał poważnej roli, nie miał wpływu na rządzenie. Polska 2050 w ramach Trzeciej Drogi weszła do rządu, a marszałek Sejmu jest jednak drugą osobą w państwie. Wpływ Hołowni na politykę jest nieporównywalnie większy niż Kukiza, który miał większy klub, ale wpływ jego ugrupowania jako dużej formacji opozycyjnej był niewielki. Szczególnie w zderzeniu z walcem, jakim w tamtym czasie był obóz PiS, mający swojego prezydenta i samodzielną większość.

Hołownia nie tylko jest formalnie drugą osobą w państwie, ale przedstawicielem kluczowego ugrupowania, które ma też swoich ministrów, wpływ na rządzenie. Nawet jeżeli klub jest mniejszy niż Kukiz’15 dekadę temu, ma znacznie większe znaczenie. Co do potencjalnych szans trzeciego kandydata, można teoretycznie przyjąć założenie, że skoro najpierw Kukiz zajął trzecie miejsce, ale nie odegrał większej roli, za to Hołownia został potem marszałkiem Sejmu i ma wpływ na rządzenie, to może ktoś trzeci osiągnie jeszcze więcej. Tyle, że to mimo wszystko mało prawdopodobne. Bo nawet sukcesy Kukiza i Hołowni to było poparcie rzędu kilkunastu, maksymalnie ponad 20 proc. W drugiej turze zawsze mierzyli się jednak kandydaci PO i PiS. Również dziś jest to najbardziej spodziewany wynik.

A czy dziś można stwierdzić, co jest największym atutem, a co największą słabością głównych kandydatów?

Jak wspomniałem za PiS-em przemawiać może fakt, że z czterech elekcji aż w trzech zwyciężył przedstawiciel tej partii. Natomiast wiemy też, że Karol Nawrocki jest kandydatem troszkę erzacowym. To znaczy, że partia wskazała go raczej z powodów wewnętrznych w PiS. Po prostu, gdyby kandydował wytrawny polityk, nawet w wypadku porażki, ale dobrego wyniku, mógłby podzielić, albo przejąć PiS. Więc prawdziwie wielkim zaskoczeniem byłoby, gdyby Karol Nawrocki nie tyle wygrał, ile został na przykład liderem PiS-u. Wysadził z siodła prezesa i pozbawił nadziei na sukcesję Mateusza Morawieckiego i Przemysława Czarka.

Dziesięć lat temu Bronisław Komorowski był niekwestionowanym faworytem wyborów. Pan jednak przewidział, że może przegrać. Czy dziś można stwierdzić, kto jest bliżej wygranej?

Wtedy nie była to kwestia intuicji. Po prostu dokonałem analizy wyników wyborów do sejmików z roku 2010 i 2014. I w ciągu czterech lat nastąpił wyraźny wzrost poparcia dla PiS. Na tej podstawie stwierdziłem, że jeśli te rezultaty przełożą się na wynik wyborów prezydenckich, Andrzej Duda może wygrać z Bronisławem Komorowskim. Natomiast dziś jak spojrzymy na wyniki z 2024 roku, to są one dla PIS-u bardzo podobne do tych wyborów z 2018 roku. A pamiętać należy, że wybory 2018 roku miały miejsce przed gwałtownym skokiem sondażowym PIS-u w 2019 roku. Skoku, po którym partia ta wygrała wybory parlamentarne w  2019 i prezydenckie w roku 2020.

Potem nastąpiły spadki, była piątka dla zwierząt, wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, utrata władzy. Dziś PiS ma stabilne ponad 30-procentowe poparcie. Jednak nawet doliczając wyborców Konfederacji, gdyby udało się ich przejąć, to do 50 proc., które potrzebne są do wygrania wyborów prezydenckich, zostaje całkiem sporo. Pytanie, co zrobią wyborcy Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wydaje się, że wyścig o prezydenturę będzie bardzo wyrównany.

Dziesięć lat temu Andrzej Duda wygrał z Bronisławem Komorowskim także dzięki temu, że po ośmiu latach rządów PO ludzie byli zmęczeni. Dziś minęło 10 lat prezydentury urzędującego prezydenta, rok temu skończył się ośmioletni okres rządów PiS. Więc kluczowe będzie chyba to, czy ludzie zdążą zmęczyć się obecnymi rządami, czy wciąż będzie decydować obawa przed PiS?

Problem Karola Nawrockiego jest inny. PiS w 2015 roku był formacją, co do której była nadzieja na zmianę. Znam niemało osób, które postawiły wtedy na Dudę, mając nadzieję, że będzie to twarz nowego PiS-u. W tym momencie nie widać najmniejszego ruchu, który by wskazywał na to, że PiS wyciągnął jakiekolwiek wnioski z tego, że stracił władzę w 2023 roku. Przyznania, że cokolwiek zrobili źle. Po stronie największej partii opozycyjnej dominuje narracja, że wszystko było świetnie. I jak wrócą do władzy, zrobią to samo, co wtedy, tylko bardziej. To bardzo ryzykowna strategia w kontekście próby poszerzenia własnego elektoratu o wyborców innych ugrupowań, spoza twardego elektoratu PiS. Karol Nawrocki ma jeszcze jeden problem. Brak doświadczenia politycznego.

Andrzej Duda w roku 2015 był współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego, ale Nawrocki stoi z kolei na czele państwowej instytucji?

Andrzej Duda w 2015 roku miał jednak za sobą kilka kampanii wyborczych – dwie wygrane i jedną przegraną. Przegrał w wyborach na prezydenta Krakowa w roku 2010. Zwyciężył, startując do Sejmu w 2011 oraz Parlamentu Europejskiego w 2014 roku. Rafał Trzaskowski ma na koncie porażkę z Andrzejem Dudą w roku 2020. Wygrał też jednak dwukrotnie wybory na prezydenta Warszawy, był posłem i eurodeputowanym. Karol Nawrocki nie ma na koncie nawet żadnego startu, a co dopiero zwycięstwa czy porażki. To może być kłopotem. Nie sądzę jednak, by spełnił się sensacyjny scenariusz, w postaci wejścia kogoś trzeciego do drugiej tury. Najprawdopodobniej zmierzą się w niej kandydaci PO i PiS.