Nowy Telegraf Warszawski

czwartek, 15 maja, 2025

Trzaskowski faworytem, ma jednak problem. Kaczyński wybrał Nawrockiego, by nie stracić PiS. PSL skazane na większą niezależność

Albo obóz rządzący musi poprawić notowania, albo prezydent stolicy umieć od rządu się zdystansować. W przeciwnym razie Rafał Trzaskowski może mieć w kampanii duży problem. Jarosław Kaczyński, stawiając na Karola Nawrockiego, pozbył się de facto wielkiego problemu we własnych szeregach. Gdyby kandydatem był Przemysław Czarnek, czy Mateusz Morawiecki, prezes mógłby mieć obawy, że kandydat taki mocno urośnie. Nawet w przypadku porażki, ale nie jakiejś dotkliwej, niedoszły prezydent w perspektywie pół roku mógłby podjąć walkę o przywództwo w PiS-ie. PSL nie ma wyboru, będzie mocno stawiać na własną odrębność wobec rządu – mówi dr Andrzej Anusz, politolog, Instytut Piłsudskiego.

Przełom 2024 i 2025 roku był lekkim oddechem od polityki, teraz ona wraca, a kampania prezydencka powoli się rozkręca. Czy czeka nas emocjonująca rozgrywka, czy może wszystko na starcie możemy uznać za przesądzone?

Dr Andrzej Anusz: Myślę, że na dzisiaj prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski jest zdecydowanym faworytem wyborów. Nie może jednak uznać się już dziś za zwycięzcę. Widać, że dynamika polityczna jest bardzo duża. Dotyczy to zarówno polityki krajowej, jak i międzynarodowej. Stąd wynik wyborów w Polsce może być sprawą otwartą. W przypadku Rafała Trzaskowskiego jego ewentualny sukces zależy od kilku rzeczy. Po pierwsze od uznania, że nic nie jest dane na starcie za darmo, czyli wyciągnięcia wniosków z kampanii Bronisława Komorowskiego sprzed dekady.

Po drugie wynik prezydenta stolicy w dużym stopniu będzie zależał od tego, jak będzie postrzegany rząd i czy kandydat Koalicji Obywatelskiej będzie w stanie w jakimś stopniu odkleić się od obozu rządzącego. Myślę, że to będzie podstawowy dla niego problem. Z prostej przyczyny. Te wybory siłą rzeczy będą też oceną dokonań koalicji po półtora roku sprawowania władzy. A najnowsze badania wskazują, że ocena rządu jest coraz gorsza w zasadzie we wszystkich wymiarach. Więc albo obóz rządzący musi poprawić notowania, albo prezydent stolicy umieć od rządu się zdystansować. Jeśli rząd i obóz rządzący nie znajdzie punktu odbicia jeszcze przed wyborami prezydenckimi, to Rafał Trzaskowski może mieć rzeczywiście duży problem. I wtedy będzie musiał się umiejętnie, ale wiarygodnie jakoś od rządu zdystansować. Sytuacja jest bardzo dynamiczna.

To jest o tyle trudne, że właśnie trzeba zrobić to umiejętnie. Zbytnie utożsamienie z rządem zaszkodzi, ale ściganie się z PiS-em będzie totalnie niewiarygodne. Jednak druga strona też ma problemy. PiS w sondażach nie minął PO razem z Konfederacją nie ma 50 procent poparcia, potrzebnych do wygrania wyborów prezydenckich. Poza tym nawet twardy elektorat PiS nie jest dziś jakoś specjalnie ciepło nastawiony do prezesa IPN. Jak ocenia Pan początek kampanii i kandydaturę Karola Nawrockiego?

Tu jest kilka elementów. Po pierwsze, wybór Karola Nawrockiego jako kandydata Prawa i Sprawiedliwości, formalnie kandydata obywatelskiego popieranego przez PiS, wynikało z sytuacji wewnętrznej partii. Jarosław Kaczyński, stawiając na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, pozbył się de facto wielkiego problemu we własnych szeregach. Po prostu nie wzmocnił żadnej wewnętrznej frakcji w partii. Gdyby kandydatem był ktoś inny, obojętnie Przemysław Czarnek, czy Mateusz Morawiecki, prezes mógłby mieć obawy, że kandydat taki mocno urośnie. Nawet w przypadku porażki, ale nie jakiejś dotkliwej, niedoszły prezydent na tyle wzmocniłby swoją pozycję w Prawie i Sprawiedliwości, że w perspektywie pół roku mógłby podjąć walkę o przywództwo w PiS-ie. Stąd wybór Karola Nawrockiego jako kandydata obywatelskiego.

Przepraszam bardzo, ale wszyscy, zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy PiS raczej śmieją się z określenia „kandydat obywatelski”. Mogą Karola Nawrockiego popierać bądź nie, ale traktują jako kandydata PiS-u.

Tak, ale chodzi o relacje wewnątrz partii. Karol Nawrocki został wystawiony przez PiS, ale formalnie nie jest członkiem tego ugrupowania. Z tego punktu widzenia wybór Nawrockiego jako kandydata obywatelskiego, który nie jest członkiem Prawa i Sprawiedliwości, jest dla Jarosława Kaczyńskiego ruchem bezpiecznym. W myśl zasady, że partia jest najważniejsza, prezes chciał wskazać kogoś, kto nie jest działaczem PiS-u i nie ma tam własnej frakcji. W ten sposób prezes w dużym stopniu ochronił partię przed ewentualnymi zawirowaniami wewnętrznymi, do których na pewno by doszło, gdyby wystawiono znanego polityka PiS-u.

I od razu padają porównania do Andrzeja Dudy. Tyle, że obecny prezydent przez lata działał przy Lechu Kaczyńskim, był posłem, eurodeputowanym. Tu jest ktoś zupełnie nierozpoznawalny. W dodatku Duda startował po prawie dekadzie rządów PO Nawrocki idzie do wyborów po dwóch kadencjach PIS-u?

Tu przechodzimy do kolejnego elementu. Jarosław Kaczyński przyjął strategię polegającą na tym, że łatwiej wykreować w sensie pozytywnym kandydata mało znanego niż przekonać do kogoś, kto jest rozpoznawalny, ale ma już duże obciążenia. A niewątpliwie mieli takowe Przemysław Czarnek czy były premier Mateusz Morawiecki. W myśl zasady, że łatwiej wykreować czyjś wizerunek zupełnie od zera, niż zmniejszyć czyjś elektorat negatywny. To oczywiście ryzykowna strategia, ale prezes uznał, że postawienie na Nawrockiego pomoże uniknąć tarć wewnętrznych, a przy dobrze poprowadzonej kampanii daje większą szansę na sukces niż postawienie na kogoś, kto jest już oceniany krytycznie.

Tylko właśnie – przy złej kampanii może się spełnić czarny sen PiS-u – że pojawi się ktoś trzeci, o poglądach konserwatywnych, kto przekona do siebie wyborców i sensacyjnie wejdzie do drugiej tury. I w 2015 i 2020 roku pojawiał się „ten trzeci”?

Myślę, że tak zwanym kandydatom niezależnym będzie bardzo trudno osiągnąć sukces. Oczywiście niczego nie można wykluczać, moim zdaniem jednak na dziś takiemu kandydatowi byłoby bardzo trudno wbić się nawet na mocne trzecie miejsce, nie mówiąc już o wejściu do drugiej tury. Wygląda na to, że potencjalni kandydaci patrzą jednak z pewnym szacunkiem, żeby nie powiedzieć z bojaźnią na ewentualną rywalizację z czołową dwójką. Mówi się oczywiście o starcie Krzysztofa Stanowskiego, nie wydaje mi się jednak, by szef Kanału Zero poważnie traktował ewentualny start w wyborach. Startować ma też Marek Jakubiak z ruchu Wolni Republikanie, czy lider Bezpartyjnych Samorządowców, jednak faworytami na pewno nie są. Wejście do drugiej tury kogokolwiek spoza czołowej dwójki byłoby ogromną sensacją i jest mało prawdopodobne.

W tle walki głównych kandydatów oraz prób osób spoza establishmentu jest też rywalizacja mniejszych partii. Konfederacji, która walczy o wyborców na prawo od PiS, Trzeciej Drogi zabiegającej o umiarkowanych konserwatystów. Wreszcie lewicy. Na co mogą liczyć kandydaci tych ugrupowań?

Partia Razem, która opuściła koalicję rządzącą, wystawiając Adriana Zandberga, będzie walczyć o utrzymanie własnego środowiska politycznego na scenie politycznej. Od startu Szymona Hołowni zależy przyszłość Trzeciej Drogi. Jeśli marszałek Sejmu zajmie mocne trzecie miejsce, sojusz ten ma szansę istnieć dalej. Jego słaby wynik oznaczać będzie tak naprawdę koniec współpracy między Polską 2050 i Polskim Stronnictwem Ludowym. Ludowcy biorą to bardzo poważnie pod uwagę. Jeśli dojdzie do klęski Hołowni, ludowcy będą prowadzić samodzielną politykę jako partii obrotowej na polskiej scenie politycznej. To z ich punktu widzenia, umiarkowanej centroprawicy, o lekkim profilu konserwatywnym, działanie jak najbardziej racjonalne.

No tak, tylko historia pokazuje, że koalicja partii o zbliżonych elektoratach kończy się klęską jednej z nich. I zazwyczaj tej mniejszej. Więc z jednej strony ludowcy mogą próbować być umiarkowaną centroprawicą, chcącą pozyskać wyborców PiS. Z drugiej strony koalicja z Prawem i Sprawiedliwością mogłaby być ich końcem?

Tak, dlatego szansą dla PSL-u jest przede wszystkim mocne prezentowanie własnej odrębności. Pokazanie, że stronnictwo jest samodzielnym podmiotem i w ten sposób zawalczenie o te swoje 5-7 proc. To w przypadku ludowców warunek przetrwania i liderzy mają chyba tego świadomość. W kontekście ewentualnych koalicji rządzących i współpracy innej niż w obecnym układzie, ludowcy na pewno nie będą chcieli tworzyć koalicji z samym PiS-em. Zdecydowanie bardziej prawdopodobna byłaby koalicja w jakiejś szerszej konfiguracji. Na przykład z PiS-em i Konfederacją. Wtedy ludowcy mogliby odgrywać rolę języczka u wagi, rozgrywać między Prawem i Sprawiedliwością a Konfederacją. Jeśli ludowcy pójdą na współpracę z PiS-em, to na pewno nie sam na sam, tylko jako trzeci albo być może nawet czwarty podmiot. Kluczowe będzie jednak zachowanie własnej odrębności i podmiotowości.