Nowy Telegraf Warszawski

niedziela, 19 stycznia, 2025

Fatalny rok w wykonaniu piłkarskiej reprezentacji Polski? No bez przesady. Fatalne lata dla Biało-Czerwonych dopiero nadchodzą

Awans na Mistrzostwa Europy, słaby turniej (choć z przebłyskami), spadek z Dywizji A Ligi Narodów. Trudno rok 2024 uznać za szczególnie udany w wykonaniu męskiej reprezentacji Polski w piłce nożnej. Był jednak zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Co gorsza, dobiega końca jeden z najlepszych okresów w historii Biało-Czerwonych. I choć dziś trudno w to uwierzyć, za parę lat rok 2024 kibice wspominać mogą z rozrzewnieniem.

Medialne podsumowania piłkarskiego 2024 roku rysują wręcz katastrofalny obraz polskiej reprezentacji w minionych 12 miesiącach. Fakt, szczególnie naznaczony spadkiem z Dywizji A koniec 2024 roku był słaby. W krytyce jednak jest sporo przesady, opinii czasem krzywdzących. A przede wszystkim brak realnej oceny – dobre czasy Biało-Czerwonych właśnie dobiegają końca. Nadchodzi czas posuchy. Jednak po kolei.

Było źle? Miało być gorzej!

„Za reprezentacją Polski fatalne 12 miesięcy. Na początki roku klęska na mistrzostwach Europy. Potem spadek z Ligi Narodów” – taka narracja pojawiła się w kilku portalach sportowych. Niby prawdziwie, ale nie do końca. Po pierwsze – Euro było nie na początku, ale w połowie roku. Rok 2024 zaczął się akurat bardzo dobrze. Od wygranych baraży. 5:1 z Estonią po fajnej grze i wywalczony w heroicznym boju awans w finale baraży z Walią. Mecz walki, niemal bez strzałów celnych (i kilkoma niecelnymi) nie zachwycił. Jednak ambitna rywalizacja i perfekcyjnie strzelane rzuty karne dały awans do Mistrzostw Europy. Było wiadomo, że trafiamy do trudnej grupy, z Francją, Holandią i Austrią, o wyjście z niej będzie bardzo ciężko. Rywale meczów towarzyskich – Ukraina i Turcja też do słabeuszy nie należą. A w Lidze Narodów czekały jesienią potęgi. „Polska w tym roku przegra już wszystkie mecze” – wieszczyli niektórzy komentatorzy. Aż tak źle nie było.

Awans, błysk w towarzyskich, przegrane Euro

Biało-Czerwoni rozegrali dwa świetne, niestety jedynie towarzyskie spotkania. No, może tym razem my przesadzamy. Świetne było pierwsze, wygrane 3:1 spotkanie z Ukrainą. W pojedynku z Turcją groźniejsi byli goście, ale podopieczni Michała Probierza pokazali przebłyski bardzo dobrej gry i wygrali 2:1. Pamiętajmy, że Turcy na późniejszym Euro dotarli do ćwierćfinału. Łyżką dziegciu była seria odniesionych w spotkaniach towarzyskich kontuzji. Wykluczyła ona z gry na wiele miesięcy Arkadiusza Milika, a z pierwszego spotkania turnieju kapitana, Roberta Lewandowskiego. Bez „Lewego” Biało-Czerwoni rozegrali niezły mecz z Holandią, przegrali 1:2. Spotkanie otwarte, z przewagą rywali, jednak równie dobrze mogło być 1:4, 2:2, lub 3:2 dla Polski. Po meczu podopieczni Probierza zebrali pochwały, były nadzieje na awans, jednak po meczu z Austrią legły one w gruzach. Źle dobrana zbyt defensywna taktyka była wodą na młyn rywali, którzy pewnie pokonali Polaków 3:1. W efekcie nasi reprezentanci mimo niezłego wrażenia, jako pierwsi odpadli z turnieju.

Mieszane uczucia po turnieju

Na osłodę był remis 1:1 z wicemistrzami Świata, Francuzami. Karny Roberta Lewandowskiego i wyrównujący gol jest chyba najlepszym symbolem tego turnieju. Bramka padła, ale na raty, po powtórzeniu rzutu karnego. Pierwszą próbę kapitan Biało-Czerwonych zmarnował, na szczęście sędzia zauważył, że bramkarz wyszedł nieprzepisowo z bramki. Sam kapitan też nie zaliczy turnieju do udanych. Pierwszy mecz stracił z uwagi na kontuzję. W drugim wszedł w końcówce, widać jeszcze było skutki urazu, wejście kapitana nie dało drużynie nic. Na koniec był przyzwoity występ z Trójkolorowymi. „Lewy” i turnieje to temat na inny materiał. Po Euro uczucia mogły być mieszane. Ledwie jeden punkt, szybkie odpadnięcie. Z drugiej strony po awansie przez baraże Polacy trafili ledwie do czwartego koszyka i wylosowali rywali z najwyższej półki. Słaba pozycja startowa była jednak efektem koszmarnego roku 2023. A momenty naprawdę fajnej gry dawały nadzieję na przyszłość. Jesień jednak nie spełniła oczekiwań.

Miłe złego początki w Lidze Narodów

W Lidze Narodów Biało-Czerwoni zaczęli od wygranej 3:2 ze Szkocją w Glasgow. W meczu jednak to Szkoci mieli delikatną przewagę, o trzech punktach przesądził błysk Nicoli Zalewskiego w doliczonym czasie gry. Potem była porażka 0:1 po bezbarwnym meczu wyjazdowym z Chorwacją, przegrana 1:3 z Portugalią na Stadionie Narodowym, gdzie Biało-Czerwoni byli tłem dla wyżej notowanych rywali. Następnie najlepszy mecz jesiennej kampanii 3:3 z Chorwacją. Szybkie prowadzenie, fatalne 17 minut i stracone trzy gole, powrót do meczu i doprowadzenie do remisu. Lewandowski wszedł w końcówce, dał kapitalną asystę do Sebastiana Szymańskiego, który zdobył wyrównującą bramkę. Był to ostatni mecz „Lewego” w drużynie narodowej w minionym roku. Bardzo w reprezentacji przeciętnym. Ledwie dwa gole, oba z rzutów karnych to dramatyczna statystyka w porównaniu do ubiegłych lat. Z drugiej strony kapitan kilka spotkań ominął z powodu urazów. A wejście z Chorwacją i asysta są być może zapowiedzią przyszłej roli Lewandowskiego w reprezentacji.

„Lewy” będzie w kadrze dżokerem?

Napastnik Barcelony młodszy nie będzie. Oczekiwanie, że sam wygra mecze, jest dziś mrzonką. Jednak mecz z Chorwacją pokazał, że jako dżoker Robert Lewandowski może jeszcze odgrywać bardzo istotną rolę. Bez kontuzjowanego „Lewego” Biało-Czerwoni przystąpili do rywalizacji z Portugalią na wyjeździe i ze Szkocją na własnym stadionie. Do utrzymania w Dywizji „A”, które było najważniejszym celem ostatniej jesieni, wystarczał Biało-Czerwonym punkt. Z Portugalią zagrali kapitalną pierwszą połowę, najlepszą za kadencji obecnego selekcjonera. W Drugiej Portugalczycy rozbili reprezentację Polski aż 5:1. Ze Szkocją do końca utrzymywał się remis, bramkę goście zdobyli w doliczonym czasie gry. Historyczny spadek do Dywizji „B” stał się faktem. Można gdybać, że gdyby mecz zakończył się remisem i utrzymaniem, to ocena reprezentacji byłaby inna. To prawda, jednak faktem jest, iż rok specjalnie udany nie był, a końcówka była słaba. Jednak oceniając minione 12 miesięcy, należy je porównać z poprzednimi oraz spojrzeć na potencjał na kolejne lata.

Co było dobre, co beznadziejne

Jak wygląda bilans 2024 roku? Wygrane baraże do Mistrzostw Europy – 5:1 z Estonią i wyjazdowy, bezbramkowy remis z Walią, awans po karnych. Dwa wygrane mecze towarzyskie z Ukrainą i Turcją. Na Euro ledwie jeden punkt, ale w bardzo silnej grupie. Spadek z Ligi Narodów. 13 spotkań, 4 zwycięstwa, 3 remisy, 6 porażek. 20 bramek strzelonych, aż 25 straconych. Największym atutem zespołu są przebłyski naprawdę bardzo fajnej ofensywnej gry. Sukcesem jest odkrycie kilku piłkarzy – choćby Kacpra Urbańskiego, czy odbudowa dla kadry Nicoli Zalewskiego. Dramatem jest gra defensywna zespołu, brak klasycznej wartościowej „szóstki”. Selekcjonera można (i trzeba) skrytykować za fatalną taktykę na mecz z Austrią. Można krytykować za zbyt wiele rotacji w składzie, choć tu na ocenę przyjdzie czas w eliminacjach – być może faktycznie Michał Probierz ma w głowie pełny skład, a po prostu Liga Narodów służyła do testowania. Jednak obok krytyki rozsądnej jest też krytyka przesadzona i zwyczajnie krzywdząca.

Obok słusznej krytyki jest krzywdząca

Przykłady? „Selekcjoner specjalnie pomija Matty Casha”. No, nie do końca. Obrońca (wahadłowy) Aston Villi zagrał u Probierza z Wyspami Owczymi. Zanotował fatalny występ, ponoć z powodu złych butów. Wystąpił też w barażu z Estonią, w którym doznał kontuzji. Nie znalazł się w kadrze na Euro. Jesienią leczył jednak kontuzje. I po jednym ze zgrupowań część komentatorów gardłowała, że „Cash został pominięty, tymczasem w klubie grał już przed zgrupowaniem”. To prawda, jednak w chwili wysyłania powołań zawodnik nie występował. Probierz deklaruje, że piłkarz dostanie powołanie. Z uwagi na klasę piłkarską mu się należy, jednak faktem jest też, że jak dotąd w reprezentacji piłkarz Premier League zawodził. Oby pokazał prawdziwą klasę w kolejnych występach. Przykładem bezsensownej krytyki jest czepianie się rzekomo niedoświadczonego sztabu. Tu zdecydowanie odpowiedział sam Probierz, który wypunktował krytyków, przypominając, że pracują u niego byli współpracownicy Franciszka Smudy, czy Adama Nawałki.

To nie czasy sprzed dekady

Jak najbardziej uzasadniona jest za to krytyka kurczowego trzymania się ustawienia z trójką obrońców. W dzisiejszej piłce drużyny często grają kilkoma ustawieniami, są w stanie płynnie przechodzić z ustawienia 1-3-5-2 na 1-4-4-2 lub 1-4-3-3. Podsumowując, na plus należy ocenić grę ofensywną, odwagę we wprowadzaniu młodych zawodników. Na minus fatalną grę w defensywie i może czasem dziwne zamknięcie się na dyskusje z mediami. Czasem po prostu brak wytłumaczenia pewnych decyzji, co podsyca momentami bezsensowną, a nierzadko uzasadnioną krytykę. Warto też zastanowić się nad jednym – oczekiwaniami wobec drużyny narodowej. Niektórym wydaje się, że Biało-Czerwoni mają ten sam potencjał co w 2016 roku, albo chociażby w 2012, gdy rozkręcało się już prezentujące światowy poziom trio z Borussii Dortmund. Niestety dziś w większości topowych lig coraz rzadziej trenerzy stawiają na Polaków. Według szkoleniowców piłkarskiej młodzieży nasi młodzi obrońcy nauczyli się wyprowadzać piłkę, ale stracili twardość i umiejętność obrony.

Mizeria pod lukrem genialnych osiągnięć

Lukier wybitnych osiągnięć Lewandowskiego oraz uznanej pozycji kilku czołowych napastników, jak Krzysztof Piątek, Adam Buksa, Karol Świderski, czy leczący co jakiś czas i coraz dłużej kontuzje Arkadiusz Milik, skrywa prawdziwą mizerię polskich napastników. Wśród młodych piłkarzy wybitnych snajperskich talentów brak, a w polskiej Ekstraklasie najlepszym strzelcem jest Bartek Kapustka z Legii. Pomocnik i już bynajmniej nie młodzieżowiec. Najlepszy środkowy napastnik, Sebastian Bergier, 24-latek z GKS Katowice strzelił jesienią 4 gole. W czołowych ligach polskich piłkarzy jest coraz mniej, najbardziej drastycznym przykładem jest Bundesliga, w której kiedyś Polacy robili furorę, dziś jedynym mającym mocną pozycję jest bramkarz Wolfsburga, Kamil Grabara. Tendencję spadkową widać nawet w Serie A, choć to ostatnia z najmocniejszych lig, w których Biało-Czerwonych wciąż jest wielu. Przyszłość rysuje się więc w raczej kiepskich barwach. Wystarczy pomyśleć, że do obecnych problemów z defensywnym pomocnikiem i obroną dołączy brak napastników.

Słaby 2024? Prawdziwie koszmarny był 2023

Wróćmy jednak do oceny minionego roku. Nie można uznać go za specjalnie udany, był on jednak zdecydowanie lepszy niż rok 2023. Dla porównania – w roku 2023 Biało-Czerwoni przegrali bezpośredni awans do Mistrzostw Europy, w grupie wyprzedzili ich Czesi i Albańczycy. Do barażu dostali się tylko dzięki utrzymaniu w poprzednich edycjach Ligi Narodów. W 2023 roku Biało-Czerwoni przegrywali z Albanią, Mołdawią, Czechami, z Mołdawią tracili też punkty u siebie. Męczyli się z Wyspami Owczymi. Drużyna sięgnęła dna. Bilans roku 2023 to 10 spotkań, 5 zwycięstw, 2 remisy i 3 porażki. Z tym że porażki tak dotkliwe, jak z Mołdawią w Kiszyniowie, Albanią w Tiranie i z Czechami, gdzie podopieczni Fernando Santosa przegrywali 0:2 po 5 minutach. Zwycięstwa oprócz towarzyskiej potyczki z Niemcami odnieśli Biało-Czerwoni z Albanią u siebie, dwa razy z outsiderami z Wysp Owczych i słabiutką Łotwą. Remisowali u siebie z Mołdawią i Czechami.

Po latach klęski są rzewnym wspomnieniem

W roku 2024 pokonywali towarzysko Ukrainę i Turcję, awansowali na Euro, rozbili Estonię i ograli na wyjeździe Szkocję. Remisowali 3:3 z Chorwacją, a przegrywali z drużynami pokroju Holandii. No jednak rok 2024 był zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Gorzej, że wygląda na to, iż przyjdzie się przygotować na lata chude. Przypomnijmy, że od wygranej z Niemcami w eliminacjach Mistrzostw Europy 2016 (11 października 2014) zaczął się jeden z najlepszych okresów w historii polskiej reprezentacji. Lepsze były jedynie lata 1972 – 1986, gdy podopieczni Kazimierza Górskiego zdobywali złoto olimpijskie, trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata, wicemistrzostwo olimpijskie. Podopieczni Jacka Gmocha byli piątą drużyną świata. Ekipa Antoniego Piechniczka zostawała trzecią drużyną mundialu, a cztery lata później grała w 1/8. Tamten start wtedy traktowano jak klęskę. Potem przez lata był wspaniałym wspomnieniem. Lata 90. to czas posuchy, bez awansów na wielkie turnieje. Ze srebrem olimpijskim, ale wywalczonym w czasach, gdy na igrzyskach grały już młodzieżówki.

Przyszłość rysuje się w ciemnych barwach

Lepsza była kolejna dekada, z fazą grupową MŚ 2002, 2006, pierwszym w historii awansem na Euro w roku 2008, wreszcie turniejem (sportowo przegranym) przed własną publicznością. Zdarzały się jednak eliminacje przegrane. Jak jest teraz? Oczywiście nie ma medali, blisko było tylko we Francji w 2016 roku. W ostatniej dekadzie Biało-Czerwoni wystąpili jednak na wszystkich pięciu wielkich turniejach. Na mistrzostwach Europy we Francji w roku 2016 dotarli do ćwierćfinału, bój o półfinał przegrali z karnymi. Na mundialu w Katarze zagrali w 1/8, choć osiągnęli sukces w kiepskim stylu. Z kolei w roku 2021 w pandemicznym turnieju spisali się przyzwoicie, odpadli dość pechowo (czerwona kartka Grzegorza Krychowiaka, słabsza dyspozycja Wojciecha Szczęsnego). Jednak turniej ten był bardzo dobry w wykonaniu Roberta Lewandowskiego. Do tego był fatalny mundial w Rosji w roku 2018 i przegrane ostatnie Euro. Patrząc na potencjał i brak systemu zarządzania polską piłką, przyszłość rysuje się w ciemnych barwach.

Ostatnie wielkie turnieje?

Być może eliminacje następnego mundialu, ewentualnie jeszcze kolejnego Euro będą ostatnim w miarę pozytywnym występem przed czasem posuchy. Nie można wykluczyć, że czeka nas ponury okres. W najlepszym wariancie uda się zbudować ekipę, która jak za Pawła Janasa bić będzie słabych, walczyć z równymi sobie i przegrywać z najlepszymi. W wariancie pesymistycznym czeka nas powrót do najmroczniejszych w polskiej piłce lat 90. albo – co gorsza, los Bułgarii z ostatnich lat. Reprezentacja, która w latach 90. zajmowała czwarte miejsce na świecie, dziś błąka się po Dywizji „C” Ligi Narodów i jest dostarczycielem punktów w kwalifikacjach wielkich imprez. Być może, choć trudno w to wierzyć, za kilkanaście lat obecne czasy będą wspominane z rozrzewnieniem, jako naprawdę niezły czas w historii polskiej piłki. Chyba że narodzi się nowe, genialne pokolenie. Albo piłkarscy działacze naprawią, czy raczej stworzą sensowny, niepodlegający politycznym zawirowaniom system. To jednak temat na inne rozważania.