Nowy Telegraf Warszawski

poniedziałek, 9 grudnia, 2024

Czas piłowania zamków, zastraszania, złodziejstwa. O co chodziło w aferze warszawskiej. Przypominamy nasz tekst

Czas piłowania zamków, zastraszania, złodziejstwa. Pod pozorem reprywatyzacji ginęli ludzie, zyskiwali bandyci, cierpieli lokatorzy i prawdziwi przedwojenni właściciele. O co chodziło w aferze warszawskiej. Materiał archiwalny, przypominamy w związku z umorzeniem sprawy Jolanty Brzeskiej

 Handlarze skupujący za grosze roszczenia warte miliony, oszukujący uczciwych i czasem nieporadnych właścicieli lub spadkobierców przedwojennych nieruchomości. Sądy, które przyznawały cenne majątki osobom nieżyjącym – a naprawdę mafii. W przejętych budynkach piłowanie zamków, zastraszanie lokatorów. Śmierć spalonej żywcem działaczki lokatorskiej, Jolanty Brzeskiej. Afera Warszawska jest jedną z najczarniejszych kart w powojennej historii stolicy.

(Przypominamy archiwalny tekst z Nowego Telegrafu Warszawskiego)

Nazwa afera reprywatyzacyjna jest nieco myląca, bo reprywatyzacja to zwrot zagrabionej własności. Tu mieliśmy jej przejmowanie przez grupę cwaniaków. I morze ludzkiego cierpienia.

Wymiary ludzkiej krzywdy

Wszystko zaczęło się od krzywdy, jaką było odebranie w okresie PRL przedwojennej własności. Oczywiście „dla wyższych, społecznych celów”. Przez dziesięciolecia na terenie zagrabionych nieruchomości powstały miejsca użyteczności publicznej, w kamienicach żyli lokatorzy. Po 1989 roku reprywatyzacja, czyli zwrot (bądź rekompensata) dla przedwojennych właścicieli to temat debaty publicznej. Przeprowadzenie reprywatyzacji tak, by zadość uczynić ograbionym przez komunę, ale bez krzywdy np. lokatorów kamienic było nie lada wyzwaniem. Pomysły, jak tego dokonać, były. Niektórzy (głównie lewica) proponowali jedynie symboliczne odszkodowania. Inni zwrot własności bądź równowartości danych nieruchomości w przypadku, gdy nieruchomość była zamieszkana. Bądź na jej terenie był obiekt użyteczności publicznej. Rozwiązaniem mogło być też wprowadzenie współwłasności podzielonej między nowych właścicieli, a lokatorów. W Polsce i Warszawie żadnej cywilizowanej reprywatyzacji nie było. Zaczęła się za to reprywatyzacja na dziko. Będąca krzywdą zaróno dla dawnych właścicieli i ich spadkobierców, jak i dla lokatorów. I żyłą złota dla lokalnej, szemranej sitwy, która zdaniem wielu spełniała definicję mafii.

Mafijny sposób działania

Układ faktycznie mafię przypominał. Była bowiem grupa rzezimieszków i cwaniaków, która na wyłudzeniach roszczeń zarabiała. Grupa ta miała świetnych prawników, wsparcie urzędnicze i życzliwość sądów. Dochodziło też do realnych tragedii i przestępstw nie tylko przy przejmowaniu własności. Fizyczną krzywdę ponosiły osoby niewygodne. Głównie lokatorzy przejmowanych kamienic. Mechanizm działał w ten sposób, że prawdziwi, wykruszający się właściciele i ich spadkobiercy mieli problem z odzyskaniem własności. Sądy działały opieszale, urzędnicy sprawę określali jako beznadziejną. Wtedy wchodzili handlarze roszczeń. Kupowali od zdesperowanych, najczęściej starszych ludzi roszczenia za np. kilkaset , bądź parę tysięcy złotych. Po czym, jak za cudownym dotknięciem czarodziejskiej różdżki, urzędnicy zmieniali zdanie. Sądy wydawały pozytywne decyzje. Cwaniacy, którzy zakupili roszczenia, za bezcen zyskiwali warte miliony nieruchomości. Proceder kwitł i się rozwijał. Do tego stopnia, że handlarze otrzymywali zwroty na podstawie umów z… nieboszczykami. Np. na podstawie umowy z właścicielem, który wg metryki ma 150 lat.

Układ zastrasza i zabija

Ale samo bezprawne przejmowanie nie było największym problemem. Niemal z każdym przejęciem zaczynał się horror lokatorów mieszkających w przejętych kamienicach. Nie była to żadna patologia, czy ludzie niepłacący za czynsz, ale mieszkańcy legalnie mieszkający, regularnie płacący. Ale dla nowych właścicieli byli obciążeniem dla pełnego wykorzystania zdobytej (prawie zawsze bezprawnie) nieruchomości. Było więc nachodzenie w domach. Walenie do drzwi. Piłowanie zamków. „Drobiazgi” w postaci podwyższania czynszów o kilkaset procent. Zakręcanie wody, czy wyłączenie ogrzewania zimą. Lokatorzy jednoczyli się przeciwko bandyckim działaniom. I tu szemrany układ posunął się do zbrodni. Ofiarą padła Jolanta Brzeska, która stała na czele ruchu lokatorskiego. Kobietę bandyci wywieźli z miasta i spalili żywcem. Policja i prokuratura prowadziły śledztwo bardzo nieudolnie. Początkowo była mowa o samobójstwie. Potem o zabójstwie, ale sprawcy organa ścigania nie znalazły. Mimo wznowienia śledztwa sprawa jest wciąż w martwym punkcie. A od śmierci Jolanty Brzeskiej minęło 12 lat.

Sprawy nadal nierozwiązane

Wyroki, które zapadały w sprawach związanych z aferą, zapadały rzadko. Większość spraw, w tym bestialski mord na Jolancie Brzeskiej wciąż czeka na wyjaśnienie. Nie ma też ustawy reprywatyzacyjnej, która jasno by określiła tryb zwrotu własności bądź rekompensat dla spadkobierców. A z drugiej strony zabezpieczyłaby interes społeczny i dobro lokatorów.