To od przetrwania małych osiedlowych bazarków i miejskich targowisk zależy, jak będzie wyglądać nasza przestrzeń miejska.
W obronie stołecznych bazarków występujemy od początków istnienia naszej gazety, a w zasadzie gazet, bo robiliśmy to jeszcze w czasie gdy ukazywał się inny tytuł – Telegraf24. Robimy to z trzech powodów. Po pierwsze – bazarki i osiedlowe sklepiki to przedsiębiorstwa, prowadzone przez drobnych przedsiębiorców, rodzime firmy. Ludzi, którzy byli pionierami zmian rynkowych w Polsce, i ludzi, tworzących grupę, która obrywa od wszystkich. PiS i lewicy, które wobec przedsiębiorców nastawione są niechętne z natury. Dla PO, bo drobni kupcy to nie zagraniczne korporacje, z zachodnim kapitałem. Dla części mediów, które lubią sobie z „bazarowych Januszów i Grażyn” zrobić bekę. Jest też drugi, chyba znacznie istotniejszy powód – bazarki stanowią bardzo ważny element miejskiej tożsamości. Współtworzą klimat miasta i poszczególnych dzielnic. To od przetrwania takich miejsc zależy, jak miejska tkanka będzie wyglądać. Dobrze, gdy politycy różnych opcji bronią poszczególnych i konkretnych bazarków. Fatalnie, jeśli samorządy (o różnym zabarwieniu politycznym) często rzucają handlowi kule u nogi. W stolicy symbolem antybazarowej polityki były czasy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Teraz to się nieco zmieniło. I dziś urzędnicy zdają się zauważać znaczenie takich miejsc. Ale też w ostatnich latach kilka bazarów zniknęło z krajobrazu stolicy. Przykładem jest chociażby bazar Gocław Pętla przy ulicy Bora-Komorowskiego (na zdj.).