Kandydat Koalicji Obywatelskiej, który pozwoli obecnemu sojuszowi rządzącemu przejąć pełnię władzy w Polsce. Przedstawiciel PiS, który pozwoli zachować status quo i odbudować siłę partii opozycyjnej. A może ktoś trzeci, kto wejdzie sensacyjnie do drugiej tury i rozbije trwający dwie dekady duopol? Poszukiwanie kandydatów w wyborach prezydenckich wkracza w decydującą fazę. A same wybory są kluczowe, jeśli idzie o kształtowanie naszej sceny politycznej.
Kilka dni temu gruchnęła wieść, że kandydatem na prezydenta RP nie będzie jednak prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Wspólnym kandydatem całej opozycji zostać miałby premier Donald Tusk.
Start Tuska niemal niemożliwy
Wystawienie Tuska zamiast Trzaskowskiego byłoby działaniem zaskakującym. Premier ma elektorat negatywny znacznie większy od prezydenta stolicy. W dodatku wzięcie „pod but” reszty opozycji, Lewicy i Trzeciej Drogi sprawiłoby, że kandydat PiS (ktokolwiek, nawet bardzo słaby) na pewno wszedłby do drugiej tury. W środowisku komentatorów przeciwnych PiS-owi ścierają się dwa poglądy. Jeden, że właśnie trzeba się jednoczyć i iść na zwarcie, by „PiS-iorów” pognębić. Drugi, że PiS należy marginalizować. Żeby to zrobić, konieczna jest gra na kilku fortepianach. Wystawienie paru kandydatów przeciwnych Prawu i Sprawiedliwości. Wśród nich takich, którzy mogliby przejąć głosy bardziej konserwatywnych wyborców. A przy bardzo korzystnych wiatrach kandydat taki miałby wejść do drugiej tury z Trzaskowskim, co zepchnęłoby PiS do politycznej drugiej ligi. Start Tuska oznaczałby rezygnację z takich planów. W ostatnim tygodniu Donald Tusk zadeklarował jednak, że kandydować na prezydenta nie będzie. Oprócz kandydata KO wystartują też przedstawiciele innych koalicjantów. Giełda nazwisk powoli rusza.
Trzaskowski prawie na pewno wystartuje
Wydaje się pewne, że w wyborach weźmie udział osobno kandydat Koalicji Obywatelskiej i że będzie nim raczej Rafał Trzaskowski. Prezydent Warszawy ma duży elektorat pozytywny, obciążeniem mogą być mocno liberalno-lewicowe poglądy. Jego akcja ze zdejmowaniem krzyży z urzędów (choć władze Warszawy tłumaczyły, że żadnego zdejmowania krzyży nie ma) mocno wzburzyła konserwatywną część społeczeństwa. Stąd można przypuszczać, że w wyborach wystartuje też ze strony rządowej albo Szymon Hołownia jako kandydat Trzeciej Drogi, albo inny kandydat tej formacji (być może ktoś z PSL). Ludowcy głosowali inaczej w sprawie aborcji. Opowiedzieli się też za wprowadzeniem w szkołach wychowania patriotycznego, co wzburzyło część lewicowych komentatorów. PSL stał się chłopcem do bicia w obecnej koalicji rządzącej. Paradoksalnie jednak to ludowcy mogą odgrywać rolę konserwatywnego skrzydła rządu. I osłabiać w ten sposób PiS. Zapewne wystartuje też ktoś z Lewicy, która również przy okazji wyborów prezydenckich będzie chciała wzmocnić swój przekaz tożsamościowy.
PiS: w poszukiwaniu kandydata
Prawo i Sprawiedliwość po październikowych wyborach znalazło się w bardzo trudnej sytuacji. Partia przeżywa kryzys wizerunkowy i tożsamościowy. Szansą na jego przezwyciężenie mają być właśnie wybory prezydenckie. W ugrupowaniu trwają poszukiwania nowego kandydata na prezydenta. Konkretnie, „nowego Dudy”. W kuluarach pada wiele nazwisk, m.in. byłego wojewody mazowieckiego, Tobiasza Bocheńskiego. Celem nowego kandydata (ktokolwiek nim będzie) ma być konsolidacja elektoratu PiS, ale też poszerzenie go o inne prawicowe środowiska, a więc zdobywanie wyborców Konfederacji, a nawet Trzeciej Drogi. W tym kontekście mocne chłostanie ludowców przez lewicowo-liberalnych komentatorów jest najlepszym prezentem dla Prawa i Sprawiedliwości. Celem kandydata PiS jest więc jak najlepszy wynik w wyborach prezydenckich, wejście do drugiej tury, a w niej zawalczenie z przedstawicielem KO. Jeśli nawet kandydat PiS przegra, ale nieznacznie, PiS ocali swoją pozycję jako głównej siły opozycyjnej. A niedoszły prezydent stanie się autentycznym liderem opozycji. Ewentualna wygrana kandydata PiS byłaby katastrofą rządzących.
Duopol słabnie, ale nadal trwa
Po wyborach parlamentarnych nie brak było opinii, że w Polsce powoli zaczyna kończyć się „dyktatura duopolu”. Niektórzy nawet zaczęli wieszczyć szansę na przełamanie systemu dwupartyjnego już w wyborach prezydenckich. Wejście do drugiej tury wyborów np. kogoś z PO i przedstawiciela Trzeciej Drogi, bądź kogoś z PO i Konfederacji, zepchnęłoby PiS do politycznej drugiej ligi. I wprowadziło zupełnie nowy podział partyjny. Ten scenariusz jest dziś jednak mniej prawdopodobny niż kilka miesięcy temu. Konfederacja zabiega o specyficzną część bardzo prawicowego elektoratu, nie ma raczej większych szans, by jej kandydat zdobył ponad 20 procent. Trzecia Droga miała szansę, jednak popełniła szereg błędów. Największym było wycofanie się z rywalizacji o prezydenturę w Warszawie. Na uwagę zasługuje rzecz jasna próba szukania konserwatywnej tożsamości przez ludowców. Jednak ich potencjał zdaje się mniejszy niż był w przypadku całej Trzeciej Drogi. Wystarczający na budowę silnej partii, ale nie na zawalczenie o drugą turę w wyborach prezydenckich.
A może ktoś zupełnie nowy
Oczywiście może też pojawić się ktoś spoza obecnej sceny politycznej. Jak Paweł Kukiz w roku 2015, który zdobył ponad 20 proc. poparcia. Czy Szymon Hołownia, który pięć lat później uzyskał 13,8 proc. głosów. To pozwoliło obu kandydatom na założenie mocnych ruchów politycznych. Kukiz’15 był trzecią siłą w parlamencie. Polska 2050 stała się jednym z filarów Trzeciej Drogi. Kandydat spoza partii politycznych ma szansę na dobry wynik, zajmie jednak raczej trzecie miejsce, niż wejdzie do drugiej tury. Co oczywiście nie znaczy, że nie zamiesza potem, budując jakiś ruch polityczny. Tak czy inaczej, na dziś najbardziej prawdopodobny scenariusz to start Rafała Trzaskowskiego z KO, który zmierzy się w drugiej turze z przedstawicielem PiS. Trzecie miejsce zajmie przedstawiciel ludowców/Trzeciej Drogi, Konfederacji bądź ktoś zupełnie nowy. Co z kolei wpłynie na powstanie nowej formacji i kształt sceny politycznej w przyszłości. I właśnie – lekceważone wybory prezydenckie na kształt owej sceny wpływ mają kolosalny.
Najważniejsze wybory
Teoretycznie najważniejszymi wyborami są te do Sejmu i Senatu. Wybrana większość parlamentarna decyduje o istnieniu rządu. Jak jednak pisaliśmy w grudniowym wydaniu naszej gazety, kluczowe dla kształtu całej sceny politycznej, w perspektywie długoterminowej, są wybory prezydenckie. Wybory 1995 roku wprowadziły w Polsce podział na postkomunę – postsolidarność. Elekcja roku 2000 umocniła postkomunistów, doprowadziła do przetasowania w obozie posierpniowym (zniknęły AWS, UW, powstały PiS, PO, LPR). Wybory 2005 roku są w ogóle najbardziej znaczące. Wprowadziły obecny podział na PiS i PO. Elekcja roku 2015 rozpoczęła zwycięski marsz PiS. A znów w roku 2020 pozwoliła PiS-owi zachować pozycję. I utrzymać resztki wpływu na rządzenie także po zmianie rządu. Wybory roku 2025 mogą albo utrzymać status quo i dostarczyć powietrza PiS-owi, albo dać pełnię władzy obecnie rządzącym. W skrajnym wypadku, gdy w drugiej turze znajdzie się ktoś spoza PO-PiS-u wywrócić polską scenę do góry nogami. Jak będzie, przekonamy się za niespełna rok.