Burmistrz dzielnicy, w przeciwieństwie do prezydenta Warszawy (czy jakiegokolwiek innego miasta) nie jest wybierany bezpośrednio, ale wyznaczany przez Radę Dzielnicy, która wybiera zarząd. Jeśli w radzie jednoznaczną większość ma jedna formacja, wtedy sytuacja jest klarowna – burmistrz zostaje wybrany, ma lata rządów. Jednak, gdy w radzie znajduje się konstelacja kilku ugrupowań, na przykład dwie partie i kilka komitetów lokalnych, a wśród tych komitetów lokalnych dwa są ruchami po prostu mieszkańców, jeden jest de facto dzielnicową formacją polityczną (jak stowarzyszenie wiceburmistrza Krzemienia w Ursusie), a jedno stworzone przez ludzi z przypadków, nie znających się, o zmiany konstelacji, sojuszy, gwałtowne przejścia. Nie twierdzę, że na przykład radni, którzy postanawiają zmienić zarząd i sojusz, w którym się znajdują, nie mogą mieć racji. Z Ochoty dobiega wiele niepokojących sygnałów o dotychczasowej polityce dzielnicowych władz. Ale, no właśnie – wszystko wskazuje na to, że wojenka polityczna o władzę nad dzielnicą dopiero się rozpoczyna i potrwa. Będą batalie prawne, kłótnie prasowe itd. Nie wiem, czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby wybieranie burmistrzów w wyborach bezpośrednich – tak, jak prezydenta stolicy. Bo dziś, polityka w dzielnicach jest żywym skansenem lat 90-ych. Jest na pewno ciekawiej. Ale czy lepiej?