Przeżywające dziś kryzys środowiska konserwatywne w związku z naporem rewolucyjnej i ateistycznej ideologii idą zazwyczaj w trzech kierunkach. Wszystkich błędnych. Pierwszym jest fanatyzm i radykalizacja, czyli robienie wszystkiego na przekór narzucającej polityczną poprawność lewicy. Ta droga prowadzi do marginalizacji i ośmieszenia wartości, które głoszą. Drugą drogą jest przystosowanie się, czyli adaptacja. „Konserwatyści” przestają być nimi, bo sami zaczynają głosić lewicowo-liberalne hasła i wartości. Trzecia droga – najbardziej zrozumiała i najmniej zła (ale nie dobra) – polega na zachowaniu wartości, ale daniu sobie spokój ze zmienianiem świata, pójściu na emigrację wewnętrzną.
To droga najbardziej zrozumiała i czasem, gdy na przykład faktycznie znaleźlibyśmy się w państwie w pełni totalitarnym, czy nawet częściowo totalitarnym ale całkowicie podporządkowanym innemu jak PRL, to wyjazd na wieś, zajęcie się rolnictwem i budowanie w małym zakresie swoistej „arki” ma pewien sens. Jednak na to przyjdzie czas, gdy się nie uda cywilizacji obronić. Na razie warto się postarać o to, by ona przetrwała. A jeśli tak, to i trzecia droga nie jest dobra. Generalnie środowiska konserwatywne muszą wyraźnie nawiązywać do korzeni chrześcijańskich. Wskazywać na wielki wkład polskiego Kościoła czy to w historii sprzed stuleci, czy w czasach zaborów, w czasie wojny i okupacji, czy wreszcie w okresie PRL. Oczywiście nie może to się odbywać na zasadzie ślepego klerykalizmu. Jesteśmy państwem, dla którego Chrzest (nawet, jeśli uznajemy i mamy sentyment do wciąż słabo zbadanej Polski przedchrześcijańskiej) był wydarzeniem epokowym, umożliwiającym krok na przód. Jesteśmy narodem, dla którego religia i Kościół miały ogromne znaczenie w okresach zarówno sukcesów, jak i klęsk i nieszczęść. I musimy o tym pamiętać. Oczywiście promowanie chrześcijańskich wartości nie może oznaczać braku krytycyzmu wobec ludzi Kościoła, czy braku szacunku dla inaczej myślących.