Bandyci przyjechali do Warszawy pociągiem, a po dotarciu do Anina przez wiele godzin obserwowali willę Jaroszewiczów. Gdy nadszedł moment ataku, najpierw podali pilnującemu posesji psu środki usypiające, a do domu dostali się przez uchylone okno łazienki.
Od siedmiu miesięcy przed warszawskim sądem toczy się proces trzech bandytów, którzy – według prokuratury – wtargnęli 29 lat temu do willi w Aninie i w bestialski sposób zamordowali gospodarzy, czyli byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żonę dziennikarkę Alicję Solską-Jaroszewicz. Dotychczas jedynie oskarżeni składali wyjaśnienia, a ich relacje są wstrząsające. „Poszedłem tam jak do kina, żeby zobaczyć akcję” – stwierdził Dariusz S., który przyznał się do napadu, ale nie morderstwa.
O potwornej zbrodni, do której doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku w jednorodzinnym domu przy ulicy Zorzy 19 w Aninie, a także kulisach późniejszego śledztwa, które przez ćwierć wieku nie dało efektów oraz niespodziewanym zatrzymaniu cztery lata temu mężczyzn podejrzanych o rabunek i zabójstwo Piotra Jaroszewicza i jego małżonki, pisaliśmy na naszych łamach wielokrotnie.
Ta sprawa bowiem – pomimo upływu czasu – nadal budzi ogromne emocje. Nie tylko ze względu na koszmarne okoliczności tragedii, tego kim były ofiary, ale także krążące rozmaite teorie spiskowe. Zresztą do dzisiaj nie brakuje sceptyków, którzy nie wierzą, że jedynym motywem sprawców był rabunek.
Po zakończeniu śledztwa Prokuratura Okręgowa w Krakowie oskarżyła o popełnienie zbrodni trzech mężczyzn: Roberta S., Dariusza S., Marcina B. Wszyscy to wielokrotnie karani recydywiści, brutalni bandyci, dawniej członkowie „gangu karateków”.
„Ofiary zostały wytypowane przez Roberta S., który sam opracował plan napadu, a następnie wtajemniczył pozostałych dwóch sprawców” – podkreślono w komunikacie ze szczegółami aktu oskarżenia.
Bandyci przyjechali do Warszawy pociągiem, a po dotarciu do Anina przez wiele godzin obserwowali willę Jaroszewiczów. Gdy nadszedł moment ataku, najpierw podali pilnującemu posesji psu środki usypiające, a do domu dostali się przez uchylone okno łazienki.
„Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza, który wówczas oglądał telewizję na parterze domu, poprzez uderzenie go w głowę (…). Następnie wraz z Marcinem B. umieścili pokrzywdzonego w jego gabinecie, przywiązując do fotela, wcześniej umożliwiając mu przebranie zakrwawionej odzieży oraz opatrując na ranę głowy, zaś Alicja Solska-Jaroszewicz która spała w sypialni, została przez sprawców obudzona, a następnie zaprowadzona do łazienki sąsiadującej z jej sypialnią; tam skrępowano jej nogi i ręce i w takiej pozycji ułożono na podłodze” – relacjonowała prokuratura.
Po przeszukaniu domu, znaleźli gotówkę i biżuterię. Był już wtedy poranek.
„W momencie opuszczania przez sprawców domu (…), Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. (…) Następnie, gdy inni sprawcy trzymali go za ręce w celu uniemożliwienia mu obrony został uduszony przez Roberta S. Po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska- Jaroszewicz. Strzelił jej w głowę z przyłożenia” – opisywała dramatyczne chwile prokuratura.
Zbrodnia została odkryta następnego dnia, ale sprawców przez ćwierć wieku nie udało się złapać. A jednak w końcu ich schwytano (patrz ramka).
W sierpniu zeszłego roku przed Sądem Okręgowym w Warszawie ruszył proces. Odbyło się już kilka rozpraw, wszystkie poświęcone wysłuchaniu wersji wydarzeń oskarżonych mężczyzn. O dziwo, chętnie zabierają głos, choć tacy ludzie z reguły milczą.
Jako pierwszy wyjaśnienia składał Robert S. Właściwie ograniczył się do oświadczenia, że jest niewinny. Mało tego – przekonywał, iż pozostali bandyci kłamią, bo on nawet nie wiedział o ich roli w zbrodni w Aninie.
Co innego na kolejnym posiedzeniu sądu powiedział Marcin B. Nie tylko zrelacjonował przebieg napadu, ale opowiedział jak doszło do podwójnego zabójstwa. Wprost stwierdził, że to Robert S. udusił Piotra Jaroszewicza i zastrzelił Alicję Solską-Jaroszewicz. Dlaczego nic nie zrobił? Nie zareagował? Przekonywał, iż się bał się wspólnika. Pytany jednak o szczegóły najczęściej odpowiadał: :nie pamiętam”.
W pewnym momencie bandyta zaskoczył wszystkich, bo zwrócił się do obecnych na sali rozpraw krewnych ofiar.
„Przepraszam” – powiedział.
Z kolei Dariusz S. próbował przybierać pozę człowieka… wrażliwego. Z tego powodu chociażby nie chciał oglądać zdjęć wykonanych na miejscu zbrodni. Zdjęć zamordowanych ofiar.
Składając wyjaśnienia potwierdził, że był w domu w Aninie i brał udział w rabunku. Starał się jednak w prymitywny sposób umniejszać swoją rolę w zbrodni.
„Nie godziłem się na pozbawienie kogoś życia” – przekonywał Dariusz S., zapewniając, iż był jedynie biernym obserwatorem.
Tamten napad był pierwszym, w którym brał udział. Podczas rozprawy powtórzył: „nie miało być ofiar”.
W niedorzeczny sposób bandzior tłumaczył dlaczego zgodził się pójść „na robotę” z Robertem S. Jego słowa zabrzmiały przerażająco. Był ciekaw… co się wydarzy. „Poszedłem tam jak do kina” – mówił.
Potwierdził, że mieli już wyjść z willi, gdy usłyszeli hałas. Po powrocie do gabinetu byłego premiera zobaczyli, że Jaroszewicz się oswobodził. Wtedy Robert S. go udusił. „Odbiło mu” – powiedział Dariusz S.
Dariusz S. przyznał się do napadu.
„Ale nie do zabójstwa” – podkreślił.
Łucja Czechowska
Piotr Jaroszewicz (ur. 8 października 1909 w Nieświeżu) – początkowo nauczyciel, a później polityk, komunista. Znacząca postać w czasie PRL. Najpierw wicepremier oraz minister, równocześnie wojskowy – doszedł do stopnia generała dywizji Wojska Polskiego. Prezesem Rady Ministrów był w latach 1970–1980. Członek PZPR, poseł na Sejm PRL wielu kadencji. Jedna z twarzy gierkowskiej władzy. W stanie wojennym, gdy ekipa Gierka popadła w niełaskę, był internowany. Alicja Solska-Jaroszewicz (ur. 6 października 1925 w Warszawie) – działaczka komunistyczna. Żołnierz komunistycznej Armii Ludowej (w ramach AL uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim), potem pracowała w mediach – „Głosie Ludu” – organie PPR w okresie stalinowskim, a w latach 1949-1979 w „Trybunie Ludu”.
Ciała obojga znaleziono 1 września 1992 r.
Gang karateków
Na przełomie lat 70/80 w Radomiu działał akademicki klub z sekcją karate. Gdy upadł, część zawodników stworzyła brutalną bandę, która działała na terenie całej Polski. Wśród nich był m.in. Robert S. i Dariusz S. Mieli na koncie dziesiątki napadów. Nie wahali się używać przemocy. W końcu wszyscy trafili za kratki, ale po odsiadce wyszli na wolność. I z reguły wrócili do przestępczej działalności.
Porywacze
W styczniu 2017 r. porwany został 10-letni chłopiec, którego uwolniono po otrzymaniu okupu 100 tys. euro. Później schwytano Bogusława K. – wtedy wyszło na jaw, że jest on sprawcą także uprowadzenie cztery lata wcześniej 76-letniego biznesmena z Krakowa – mężczyzna nie przeżył. W tej drugiej sprawie wspólnikiem Bogusława K. był Dariusz S. On z kolei ujawnił podczas przesłuchania kulisy zabójstwa Jaroszewiczów.