Polska pokonała w drugim meczu kwalifikacji Mistrzostw Świata w Katarze Andorę 3:0 (1:0). Wygrana była pewna, natomiast styl gry Biało-Czerwonych pozostawiał wiele do życzenia. Choć niewątpliwą klasę potwierdził strzelec dwóch bramek – Robert Lewandowski. Po dwóch spotkaniach podopieczni Paulo Sousy mają cztery punkty i zajmują drugie (ex aequo z Węgrami) miejsce grupie eliminacyjnej. Środowy mecz z Anglią na Wembley odpowie na pytania o realną formę Polaków i pomysł portugalskiego szkoleniowca na polską reprezentację. Na pewno z krytyką, jak i optymizmem należy się wstrzymać do środowego spotkania.
W meczu z Węgrami nasi zawodnicy przez godzinę grali fatalnie, ostatnie pół godziny bardzo fajnie, wyprowadzając z 0:2 na 2:2 i 2:3 na 3:3. Stracone punkty bolą, ale za determinację, odrobienie strat i ofensywną grę w końcówce należą się podopiecznym Sousy słowa uznania. Z Andorą na odwrót. Są wywalczone planowo trzy punkty. Jest pewna wygrana 3:0. Ale też co do stylu można mieć wiele zastrzeżeń. Nie było w grze Biało-Czerwonych ciekawych akcji, pełnej dominacji, nie widać było radości z gry. Na pewno plusem jest odblokowanie mało strzelającego u Brzęczka Lewandowskiego. Fajnie zaprezentowali się debiutanci – Kamil Piątkowski, Karol Świderski (strzelec trzeciego gola) oraz Kacper Kozłowski, który rozpoczął akcję, która dała Polakom trzecią bramkę, kilka razy zagrał odważnie do przodu. Mówimy o piłkarzu ponad 17-letnim, który był drugim najmłodszym debiutantem po Włodzimierzu Lubańskim. To na pewno przyszłość kadry.
Minusem jest słaba gra Piotra Zielińskiego, który u kolejnego już selekcjonera nie przekłada gry z klubu na reprezentację, koszmarna gra Arkadiusza Milika, czy przede wszystkim – brak stylu gry reprezentacji. Była owszem przewaga, ale wciąż wygląda na to, że decydowały indywidualne umiejętności, a nie strategia drużyny. Ale też nie ma co się nad zespołem pastwić. Zwycięstwo i to pewne jest. Jego rozmiary wcale nie są zbyt małe – Andora przegrywa wszystko, ale właśnie różnicą od dwóch do czterech bramek (w eliminacjach mistrzostw Europy najwyższa przegrana wyjazdowa to 0:4 z Francją, na własnym boisku było to 0:2). To nie San Marino, z którym wygrana niższa niż 5:0 jest obciachem. Natomiast też do tego meczu trzeba podejść na spokojnie. Dopisać trzy punkty i czekać na środę. Bo mecz z Anglią pokaże po pierwsze – czy zespół z Sousy ma wreszcie jakikolwiek styl. Po drugie – wygrana, bądź remis będą oznaczać, że wciąż bijemy się o pierwsze miejsce w grupie. Porażka – że tak naprawdę czeka Polaków ciężki bój o baraże. A styl odpowie, czy na mistrzostwach Europy Biało-Czerwoni mają czego szukać, czy też nie ma co sobie zawracać głowy.