Mariusz B. został prawomocnie skazany za zabójstwo czterech osób. Motywem zbrodni była obsesyjna zazdrość, a także zemsta. W śledztwie przyznał się do winy, później jednak odwołał wyjaśnienia. Nigdy nie wskazał, gdzie ukrył ciała ofiar. Pomimo to usłyszał wyrok dożywocia, ale do Sądu Najwyższego trafiła kasacja obrońcy. Czy orzeczenie może być zmienione?
To była przerażająca, a zarazem nietypowa i budząca ogromne emocje, sprawa. Kilka lat temu przed Sądem Okręgowym w Warszawie stanął mężczyzna, którego prokuratura oskarżyła o popełnienie czterech zabójstw. Ofiarami mieli paść mąż i córka kochanki; mężczyzna, który adorował kobietę; ksiądz w przeszłości rzekomo molestujący Mariusza B. służącego wówczas do mszy jako ministrant.
Po przeprowadzeniu przewodu dowodowego, analizie zeznań świadków, jak i wysłuchaniu relacji oskarżonego, sąd nie miał wątpliwości, że Mariusz B. jest winnym wszystkich zarzucanych zbrodni. W uzasadnieniu orzeczenia padły o nim bardzo mocne słowa.
„Rozsmakował się w tym co robił. Nie dostrzega w ludzkim życiu jakiejkolwiek wartości” – stwierdził w czerwcu 2017 r. sędzia. Wcześniej, przez wiele miesięcy, podczas kolejnych rozpraw ustalano przebieg tragicznych wydarzeń.
Pomiędzy Zbigniewem i Małgorzatą D. (rodzicami nastoletniej Aleksandry) od dłuższego czasu nie układało się najlepiej, ale pozostawali małżeństwem i razem bywali na rozmaitych imprezach. Przypadkowo poznali Mariusza B. (znacznie od nich młodszego, wówczas mającego około 30 lat). Mężczyzna szukał lokum, a oni wyrazili zgodę na podnajęcie pokoju w swoim mieszkaniu na Woli. Jak się później okazało, to była fatalna decyzja.
Wkrótce sublokatora i gospodynię zaczął łączyć romans. Nawet się z tym specjalnie nie kryli, a Zbigniewowi D. było to obojętne. Nie protestował i przez jakiś czas żyli pod jednym dachem w trójkącie.
W końcu jednak Małgorzata D. i kochanek się wyprowadzili, zamieszkali tylko we dwójkę (Aleksandra została z ojcem), ale Mariusza B. nadal denerwowało, że ona pozostaje żoną innego. Naciskał, aby załatwiła sprawę rozwodową. Tutaj pojawił się problem, bo sprawy majątkowe były skomplikowane.
Mariusz B. niby próbował dogadać się ze Zbigniewem D., ale wcale nie szukał kompromisu – on wręcz stawiał żądania. Także finansowe. Oczywiście, mąż Małgorzaty nie miał zamiaru na to przystać.
Wtedy Mariusz B. przygotował podstęp. Udawał, że chce zorganizować pojednawczą kolację. W kwietniu 2006 roku umówił spotkanie na działce letniskowej w Pułtusku, przekonał do przyjazdu Zbigniewa D. i jego 18-letnią córkę. Ci się zgodzili, dotarli na miejsce i… Więcej nikt ich nie widział.
Wprawdzie wszczęto śledztwo w sprawie zaginięcia tej dwójki, ale nie przyniosło żadnego efektu. Mariusz B. był podejrzanym numer 1 (został nawet na krótko zatrzymany), brakowało jednak dowodów przeciwko niemu – wrócił więc do domu, do Małgorzaty.
Mariusz B. przygotował podstęp. Udawał, że chce zorganizować pojednawczą kolację. W kwietniu 2006 roku umówił spotkanie na działce letniskowej w Pułtusku, przekonał do przyjazdu Zbigniewa D. i jego 18-letnią córkę. Ci się zgodzili, dotarli na miejsce i… więcej nikt ich nie widział
Wkrótce kobieta zaczęła uczęszczać na kurs tańca i tam poznała przedsiębiorcę 55-letniego Henryka S. Razem ćwiczyli układy, pojawiła się między nimi nić sympatii, a to wystarczyło, aby wywołać zazdrość Mariusza B. W marcu 2007 roku Henryk S. zniknął, nikt nie wiedział gdzie się podziewa, nie można było nawiązać z nim kontaktu, ale bliscy biznesmena otrzymali z jego numeru kilka smsów, w których pojawiła się prośba o wpłatę 50 tysięcy zł na konto mężczyzny. Odkryto również, że z konta przedsiębiorcy wypłacono spore sumy. Oczywiście, krewni Henryka S. powiadomili policję, ale poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem.
Z kolei w grudniu 2008 roku zaginął ksiądz Piotr S. Według relacji świadków, odebrał telefon, natychmiast wsiadł w samochód i wyjechał. Nie wiedzieli jednak gdzie, ani kto dzwonił. Od tamtej pory los duchownego pozostał nieznany.
Długo śledztwa w sprawie zaginięć czterech osób były prowadzone oddzielnie przez różne prokuratury, bo pozornie nic nie łączyło Zbigniewa D., księdza Piotra S. i biznesmena Henryka S. W końcu jednak wszystkie sprawy przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Odkryto bowiem, że w każdej przewija się postać Mariusza B.
Mężczyzna został zatrzymany we wrześniu 2009 roku. Podczas pierwszych przesłuchań przyznał się do uduszenia męża oraz córki Małgorzaty D., a także jej partnera od tańca. Później potwierdził, że jest również zabójcą księdza. Dlaczego jego zamordował? Przed laty był ministrantem w parafii na Woli, a duchowny rzekomo miał go molestować – w ten sposób się zemścił. Wprawdzie później Mariusz B. odwołał wyjaśnienia twierdząc, że zostały wymuszone biciem przez policjantów, ale podał szczegóły, które mógł znać jedynie sprawca zbrodni.
Oczywiście, podczas śledztwa poszukiwano ciał ofiar. Mariusz B. niby godził się wskazać gdzie zakopał lub utopił zwłoki, ale co rusz podawał nowe okoliczności i nigdy ich nie odnaleziono.
Biegli psychiatrzy, którzy badali podejrzanego o czterokrotne zabójstwo, stwierdzili psychopatyczną osobowość, ale równocześnie uznali, że był w pełni poczytalny. To pozwoliło prokuraturze zamknąć śledztwo i sporządzić akt oskarżenia.
Ostateczne orzeczenie miało być ogłoszone 3 marca, ale tak się nie stało. Niespodziewanie nowy termin wyznaczono z urzędu – to oznacza, że sąd chce przeprowadzić dodatkowe czynności, które nie wiadomo ile czasu zajmą. Czyżby sędziowie nabrali wątpliwości i realne staje się żądanie adwokata o uchylenie wyroku skazującego?
Nie tylko przeciwko Mariuszowi B., ale również jego kuzynowi Krzysztofowi R., któremu zarzucono pomocnictwo przy popełnieniu pierwszej zbrodni.
Proces przed Sądem Okręgowym w Warszawie trwał długo. Pierwszy wyrok uchylono z powodów proceduralnych (obaj oskarżeni mieli tego samego obrońcę, choć Krzysztof R. składał wyjaśnienia obciążające krewnego). W drugim Mariusz B. ponownie został skazany na dożywocie, ale z zastrzeżeniem, że o warunkowe przedterminowe zwolnienie będzie się mógł starać dopiero po spędzeniu 40 lat za więziennym murem. Adwokaci zaskarżyli orzeczenie, Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał je w mocy (także wobec Krzysztofa R. skazanego na 6 lat pozbawienia wolności). Stało się więc prawomocne. To jednak nie zakończyło sądowej batalii.
Obrońca Mariusza B. wniósł bowiem kasację do Sądu Najwyższego. Ostateczne orzeczenie miało być ogłoszone 3 marca, ale tak się nie stało. Niespodziewanie nowy termin wyznaczono z urzędu – to oznacza, że sąd chce przeprowadzić dodatkowe czynności, które nie wiadomo ile czasu zajmą. Czyżby sędziowie nabrali wątpliwości i realne staje się żądanie adwokata o uchylenie wyroku skazującego Mariusza B. i ponowne przeprowadzenie postępowania sądowego?
Łucja Czechowska