Adrian Z. spowodował wypadek, w którym zginęła 16-letnia Magda. Jechał z ogromną prędkością, bo spieszył się do „klienta” z narkotykami. Początkowo szedł w zaparte, ale w końcu – próbując ratować własną skórę – poszedł na współpracę z prokuraturą i zaczął zeznać przeciwko niedawno kompanom. Nie wykpił się jednak łagodnym wyrokiem.
Tragedia rozegrała się wczesnym popołudniem 28 grudnia 2015 roku na ulicy św. Wincentego w Warszawie. 16-letnia Magda przechodziła przez jezdnię (w niedozwolonym miejscu), a gdy znalazła się na środku drogi w nastolatkę uderzył jadący z ogromną prędkością samochód (niemal dwukrotnie przekroczył dopuszczalne 50 km/h). Z tak wielką siłą, że ciało dziewczyny został odrzucone o kilkadziesiąt metrów. Niestety, Magda doznała śmiertelnych obrażeń, zginęła na miejscu.
Kierowca nawet się nie zatrzymał. Uciekł. Policjanci natychmiast rozpoczęli poszukiwania zarówno sprawcy dramatu, jak i jego samochodu. Porzuconego w lesie koło Wyszkowa czarnego mercedesa odnaleziono po kilku dniach. Później zgłosił się właściciel, ale wówczas brakowało jednoznacznych dowodów, że Adrian Z. siedział za kierownicą, gdy doszło do wypadku. Sytuacja szybko się jednak zmieniła i mężczyzna został zatrzymany. Pomimo to nie trafił do aresztu – poprzestano na wolnościowych środkach zapobiegawczych.
W trakcie śledztwa na jaw wyszły wstrząsające fakty. Okazało się, że Adrian Z. był narkotykowym dilerem, a tamtego dnia spieszył się do umówionego klienta. Wiózł dla niego heroinę. Trafił jednak na korek, chcąc go ominąć jechał bardzo szybko. Gdy na jezdni pojawiła się Magda, nawet nie próbował hamować.
Pomimo wypadku sfinalizował transakcję, wspólnikom opowiedział co się stało, a oni pomogli porzucić samochód. Mało tego – mężczyzna wrócił na miejsce tragedii, tam dowiedział się, że ofiara zginęła i wtedy zaczął się ukrywać.
Co równie mocno szokuje – mężczyzna od dawna kierował samochodami, a nigdy nie miał prawa jazdy.
Dowody jego winy zgromadzono bezsporne i wówczas wydawało się, że proces przebiegnie szybko. Nic z tego!
Akt oskarżenia trafił do Sądu Rejonowego Warszawa Praga Północ. Podczas procesu Adrian Z. początkowo nie przyznawał się do winy. Na kilkunastu rozprawach przesłuchano już wszystkich świadków, zaplanowano mowy stron, ale pod koniec 2018 r. rozchorowała się sędzia. Na tyle poważnie, że trzeba było wyznaczyć nowego sędziego, a to automatycznie oznaczało – zgodnie z polskim prawem – rozpoczęcie procesu od początku.
Poza tym już wcześniej stało się coś zaskakującego. Adrian Z. nie tylko niespodziewanie zmienił linię obrony i przyznał do spowodowania wypadku, ale mężczyźnie asystowali… antyterroryści. Widok uzbrojonych po zęby komandosów w sprawie o wypadek drogowy był czymś zaskakującym. Na dodatek – wyłączono jawność postępowania. Powód?
Adrian Z. poszedł na współpracę z prokuraturą – zeznawał w śledztwach dotyczących przestępstw narkotykowych. Dzięki temu spora grupa (rzekomo ponad setka) handlarzy prochami usłyszała zarzuty. Oczywiście, niedawni wspólnicy Adriana Z. byli bardzo niezadowoleni i pojawiły się groźby pod adresem mężczyzny. Nawet zabójstwa. Dlatego skruszony przestępca został objęty ochroną. Czy tylko przed atakiem kompanów? On sam rzekomo miał się chwalić, że w zamian za zeznania może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary za doprowadzenie do tragicznego wypadku. Był w błędzie…
Wyrok ogłoszono w czerwcu 2020 r. Sąd nie miał żadnych wątpliwości, że Adrian Z. jest winny i skazał go na dziewięcioletni pobyt za kratkami.
W uzasadnieniu zwrócono uwagę na zachowanie oskarżonego nie tylko w dniu tragedii. Wprawdzie przyznał się do winy, ale zrobił to dopiero, gdy prokuratura zebrała niepodważalne dowody. Tuż po wypadku próbował zacierać ślady, ukrywał się, mataczył. Poza tym już będąc „małym świadkiem koronnym” popełniał kolejne przestępstwa. Najbardziej jednak szokująca brzmiała informacja, że groził… ojcu Magdy.
„Ja kiedyś wyjdę z więzienia” – miał powiedzieć zwracając się do niego.
Obrona zaskarżyła orzeczeniem i akta trafiły do Sądu Okręgowego Warszawa Praga. Wyrok został utrzymany w mocy.
„To farsa” – krzyczał Adrian Z., gdy wyprowadzano go z sali rozpraw.
*W chwili zatrzymania sprawca wypadku przedstawiany był jako Adrian M., ale podczas długoletniego procesu zmienił nazwisko – dlatego w tekście figuruje jako Adrian Z.
Łucja Czechowska