„Najgorsze jest w tym wszystkim to, że Janek był w tym najmniej ważny, bo sam nigdy by niczego podobnego nie zrobił. Cokolwiek by nie uważał i jakich by nie miał poglądów, bo był generalnie facetem osobiście bardzo sympatycznym….” – napisała na Facebooku Agnieszka Romaszewska, dyrektor TV Biełsat, komentując niewpuszczenie na pogrzeb Jana Lityńskiego Zofii Romaszewskiej, zasłużonej działaczki opozycji z lat 70-ych i 80-ych, obrończyni praw człowieka. Materiał publikujemy w całości, za zgodą autorki.
Różne rzeczy byłam w stanie sobie wyobrazić, ale nie to, że mamy nie wpuszczą na mszę pogrzebową Janka Lityńskiego (który zresztą powinien był jeszcze sobie pożyć… ). Strasznie to przykre. I nie ważne był limit czy nie był i jaki. Mama wzięła wieniec od Prezydenta i pojechała z poczuciem, że to absolutnie oczywiste, że powinna tam być. I choć nadrabiała miną, bardzo ją to zabolało.
Znaliśmy Janka Lityńskiego od czasów powstania KOR-u, od 76 r. Wiele razy bywał u nas w domu na Kopińskiej, gdzie zresztą uwielbiał go nasz ówczesny pies – spanielka Gama… Do tej pory pamiętam Jego nerwowe gesty, i kręcenie loczków na palcu, jak rozmawiał (a gadał strasznie szybko) siedząc u nas w kuchni… Tak się jeszcze jakoś zdarzyło, że potem Lit siedział pół roku w Białołęce w jednej celi z moim mężem, z którym rozegrali nieskończoną liczbę robrów w brydża. Nie mogę powiedzieć, by moi rodzice się z Nim jakoś blisko, osobiście przyjaźnili, ale wtedy w opozycji była taka garstka ludzi, że znali się niemal wszyscy. Znaliśmy i jego matkę panią Reginę i pierwszą żonę Anię ( ja akurat dosyć słabo, ale moi rodzice studiowali z jej starszą siostrą) i drugą żonę Krysię i córkę Basię…
Z czasów korowskich spośród ludzi, którzy byli wówczas zaangażowani w dzialalność opozycyjną nie ma już tak wielu. Z KORu nie żyją wszyscy „starsi państwo” , którzy patronowali wówczas młodszym „ryzykantom”. A także Jan Józef Lipski i Halina Mikołajska i Anka Kowalska i Jacek Kuroń i Heniek Wujec i mój Tata… KOR a potem KSS KOR powstał 45 lat temu. Pamiętam to jako mała dziewczynka, a tak wielu ludzi kompletnie już nie pamięta tych czasów. Rzutują na nie swoje dzisiejsze pojęcia, wyobrażenia, czy raczej swoje uprzedzenia i swoją niewiedzę. Nie wyobrażają sobie nawet, jak to jest gdy tych „opozycjonistów” którzy odważają się otwarcie sprzeciwiać władzy jest w całym kraju garstka – może ze dwa tysiące ludzi? Może dwa i pół wraz ze współpracownikami… I nie w głowie im były posady ani majątki… Dotychczas pogrzeby były jednak tą sytuacją, która raczej jednała niż dzieliła. Czemu jednała? Nie tylko z tego powodu, ze wobec śmierci wszyscy są równi, ale przede wszystkim z szacunku i sentymentu dla wspólnej przeszłości, której nie sposób zaprzeczyć a która była i bardzo ciekawa i często bardzo wymagająca i co tu dużo mówić – chwalebna. Ludzie nie lubiący się za bardzo na co dzień, uprzejmie się sobie kłaniali, a ci co nie zgadzają się ze sobą kompletnie, a jednak się lubili to nawet miło się uśmiechali i zagadywali. Mszę pogrzebową mojego Taty wśród innych kapłanów koncelebrował ksiądz Isakowicz-Zalewski, bo w latach 80, gdy go prześladowano i ciężko pobito, rodzice mieli z nim kontakty i mu pomagali. Po prostu przyszedł i przystąpił do koncelebry. I nie przyszło mi do głowy by mieć coś przeciw, choć wylał na mnie jako na współpracująca z „banderowcami” kubły pomyj, a to co opowiada o Ukraińcach jest poniżej wszelkiej krytyki.
I najgorsze jest w tym wszystkim to, że Janek był w tym najmniej ważny, bo sam nigdy by niczego podobnego nie zrobił. Cokolwiek by nie uważał i jakich by nie miał poglądów, bo był generalnie facetem osobiście bardzo sympatycznym….
Agnieszka Romaszewska (komentarz ukazał się na Facebook.com)