Tragedia Jolanty Brzeskiej jest jedną z tych spraw, które sprawiają, że człowiek zaczyna wątpić we wszystko. I we wszystkich. Bo chyba najbardziej zaczyna wątpić w ludzi. Przypomnijmy, że Jolanta Brzeska nie była – jak to chciały przedstawiać liberalne media – lewicową aktywistką, która chciała nie dotrzymywać umów z najemcą budynku. W ramach tzw. afery reprywatyzacyjnej WSZYSTIE reguły, umowy, zostały złamane. Ludzie płacili za lokale, mieszkali w nich, dbali o nie. Było to na podstawie jakiejś UMOWY. I nagle, z Nienacka, przyszedł ktoś i bez dania czasu postanowił ich wykurzyć. Owszem – ludzie, których wywłaszczano i wypędzano z domów w okresie PRL są pokrzywdzeni i zwroty im się należą. Ale – raz, nie wolno naprawiać jednej krzywdy drugą. Dwa – nie są winni lokatorzy temu, że mieszkali w lokalach z roszczeniami. Trzy – często (prawie zawsze) handlarze roszczeniami nie mieli NIC wspólnego z ludźmi, którzy faktycznie przed wojną te nieruchomości mieli. Co więcej, często było tak, że dawni spadkobiercy sami byli lokatorami i z jednej strony nie mogli odzyskać swoich majątków ukradzionych im zaraz po wojnie, z drugiej strony czyściciel kamienic, który obok spadkobiercy nawet nie stał, podnosił im czynsze aby ich z domu wykurzyć. Panią Brzeską, która ośmieliła się zaprotestować porwano, bestialsko zamordowano. Śledztwo zostało skopane. Ale najbardziej w tym wszystkim przykre jest OBOJĘTNOŚĆ. Obojętność ludzi, którzy nierzadko prawa człowieka, demokracja, wolność, odmieniają przez wszystkie przypadki.
Andrzej Maksymowicz