Celowo milczałem przez pierwsze dni po decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej. Uznałem, że muszę odczekać, aż będę pewny swojej tezy (a dłuższy czas chciałem, by prawdziwa ona nie była). Po wystąpieniu prezesa Prawa i Sprawiedliwości, wicepremiera odpowiedzialnego za resorty siłowe, wątpliwości nie mam. To wszystko jest wywołane celowo. Nie po to, by bronić życia, a żeby wywołać zadymę. I odwrócić uwagę od czarnej d…, w której jako kraj się znaleźliśmy. A na dłuższą metę tematyce obrony życia rząd zaszkodził. Ale po kolei.
Po pierwsze – jeżeli chciano przygotować plan realnej ochrony życia od momentu poczęcia, do śmierci, należało przedstawić realny projekt. Akcję edukacyjną, polegającą na informowaniu na temat tego, czym jest aborcja eugeniczna. Przygotować projekt REALNEJ POMOCY dla matek rodzących chore dzieci, dla samych dzieciaczków, które przyjdą na świat. Tego zabrakło. Po drugie – należało być konsekwentnym. Tymczasem ja doskonale pamiętam działania partii rządzącej. Gdy najpierw temat życia był wrzucany jako kluczowy do debaty publicznej, potem wycofywany. A na koniec działaczy pro life prominentni przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości wyzywali od „pajaców”. Teraz odmieniło im się ponownie. Po trzecie – tak, jest argument, że przecież jest to decyzja Trybunału, nie rządu i PiS. Ale to argument dla naiwnych. Po czwarte – wywołanie wojny światopoglądowej z punktu widzenia władzy ma sens. Bo pamiętać trzeba, że jest pandemia. W ciągu kilku tygodni możliwości służby zdrowia się wyczerpią. I pytania o zmarnowane miesiące w walce z wirusem są oczywiste. Do tego kwestia kolejnego lockdownu, który sprawia, że kryzys ekonomiczny nadchodzi wielkimi krokami. Następuje przesunięcie konfliktu na inne tory – światopoglądowe. To, nawet przy eskalacji i porażce jest dla władzy korzystniejsze, niż spór o pandemię. Po piąte – nieszczęsne wystąpienie prezesa. Oczywiście, że ataki na kościoły są skandalem. Bo jeśli nie szanuje ktoś wierzących, ich przodków (najczęściej też własnych przodków), sam nie wierzy, to uszanować chociaż powinien własność i budynki, z których część jest zabytkami. Te ataki to barbarzyństw. Ale też – ochroną świątyń, jak również porządku publicznego powinna zajmować się wyznaczona do tego służba. I oto lider partii rządzącej, najważniejszy polityk w kraju, w dodatku wicepremier nadzorujący resorty siłowe (w tym policję, która o bezpieczeństwo kościołów powinna zadbać) wzywa ludzi do wyjścia na ulicę. A więc przyznaje, że nad policją ni panuje? Czy po prostu chce, żeby doszło do zadymy. To nie tylko zaprzeczenie idei bł. Księdza Jerzego Popiełuszki, który mówił, by zło dobrem zwyciężać, ale też – o czym napisał ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – niedźwiedzia przysługa, wyrządzona Kościołowi. Reasumując – oczywiście w partii rządzącej jest wielu szczerze wierzących polityków, dla których ochrona życia jest tematem ważnym. Ale – po wystąpieniu prezesa nie mam wątpliwości – nie o żadną ochronę życia w tym momencie chodzi. Bo jak będzie wyglądać sytuacja w najbliższym czasie? Najbliższe tygodnie – piekło. Nie kobiet, ale wszystkich, bo po prostu dojdzie do ostrych zadym, może (oby nie) rozlewu krwi. Potem nastąpi zderzenie z pandemiczną ścianą. Wzrost śmiertelności, przykryty zostanie wojną ideologiczną. Następnie kryzys ekonomiczny. A potem – no właśnie, tu otwarte pytanie, co wyłoni się z chaosu. Ale wygrana ekstremistów lewicowych, którzy przejmą instytucje i rozwalą wszelkie tradycyjne struktury społeczne jest realna. Z drugiej strony partia obecnej władzy przetrwa, z kilkunastoma procentami. I być może to jest cel – władzę stracimy, to choć zagospodarujemy prawy narożnik. Szkoda, że kosztem nas wszystkich, ze szkodą dla narodu, państwa, Kościoła i samego tematu ochrony życia.
Przemysław Harczuk