Nie jestem fanką werdyktu Trybunału Konstytucyjnego, z kolegami z redakcji pokłóciłam się zresztą o to. Był zły czas, poza tym chodziło chyba o polityczną hucpę partii rządzącej. Jednak po tym, gdy poszłam relacjonować protest na stołecznych ulicach uważam, że jego uczestnicy mocno przegięli. Przegięciem jest nie tylko to (co dla mnie, jako osoby wierzącej jest oczywiste), że demonstrujący atakują kościoły, ludzi modlących się, obrażają moją wiarę. To budzi smutek, wściekłość, gniew. Ale problemem jest też kilka innych kwestii. Także to, że demonstrujący biorą na demonstracje dzieci. To jest dla mnie szokiem. Po pierwsze – dzieci są jeszcze małe, zmuszanie ich do udziału w jakichkolwiek politycznych demonstracjach, czy zadymach, nie powinno mieć miejsca. Po drugie – mamy czas pandemii. Już samo pójście na polityczną awanturę stanowi zagrożenie epidemiczne. A branie dzieci, które mogą dodatkowo być przekaźnikami, jest już w ogóle chore. Po coś te szkoły są zamykane. Po trzecie – coraz więcej jest agresji. Lecą petardy itd. Chcemy to fundować naszym pociechom? Nie, nie rozumiem tych koleżanek, które poszły tak tłumnie na demonstracje i wściekle atakują MOJĄ RELIGIĘ (w kościołach są różni ludzie, także tacy, co nie głosują na PiS, co nie głosują na prawicę, co nie do końca utażsamiają się z wyrokiem TK. Ale nawet jeśli wszyscy by się utożsamiali, to ataków na świątynie nie usprawiedliwia NIC. To miejsce kultu. Po drugie jednak boli to wykorzystywanie dzieci. To dla mnie niezrozumiałe. I jeszcze jedno – gdy relacjonowałam przebieg protestu jako reporterka Nowego Telegrafu Warszawskiego uderzyło mnie to, że blokowany jest CAŁKOWICIE ruch uliczny. Także karetki. Chcą protestować? Proszę bardzo. Ale niech nie blokują karetek i nie niszczą miejsc kultu. Ale do pustych głów chyba ciężko pisać cokolwiek.
Łucja Czechowska