Najważniejszym pytaniem polskiej polityki nie jest bynajmniej to, co dalej z Koalicją Obywatelską, ani to, co stanie się ze Zjednoczoną Prawicą. Choć to oczywiście pytania istotne. Najbardziej kluczowe jest to, co dalej z… Polskim Stronnictwem Ludowym.
PSL to ugrupowanie od lat niejednoznaczne. Z jednej strony wspaniała tradycja przeszło stu lat ruchu ludowego – umiarkowanie konserwatywnego, patriotycznego. Ruchu, który tworzył pierwszą polityczną opozycję u progu Polski Ludowej (opozycją zbrojną byli Żołnierze Niezłomni, opozycję duchową stanowił Kościół katolicki). Ale też PSL jest w prostej linii dziedzicem nie pięknej tradycji, do której się odwołuje, ale ZSL – mało sympatycznego ugrupowania, które w PRL było satelitą dla PZPR. Ale znów – w 1989 roku to właśnie ZSL i SD przesądziły (wchodząc w deal z ugrupowaniami solidarnościowymi) o odebraniu władzy PZPR. W III RP historia PSL też jest powiedzmy sobie… interesująca. Fatalnie można ocenić niektóre układy lokalne, które PSL w regionach, przez siebie rządzonych tworzył. Ludowcy mieli też opinię partii obrotowej. Aktywnie uczestniczyli w nocnej zmianie roku 1992. Byli w koalicji z Sojuszem Lewicy Demokratycznej w latach 1993 – 97 i w kadencji 2001 – 2005 (w tej drugiej koalicję opuścili). Udzielili – do spółki z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin – wotum zaufania pierwszemu rządowi PiS w roku 2005. I tworzyli koalicję z Platformą Obywatelską przez dwie kadencje – w latach 2007-2015. Z tego czasu pochodzi niekorzystna umowa gazowa z Rosją zawarta przez Waldemara Pawlaka. Ale też PSL zbierał pozytywne oceny za powstrzymywanie niektórych szaleństw swoich koalicjantów. Dziś, po klęsce w wyborach prezydenckich Ludowcy znajdują się na rozdrożu. Mogą całkowicie zniknąć i rozpuścić się w niebycie, albo… przejąć władzę. I to oni stanowią śmiertelne zagrożenie dla Prawa i Sprawiedliwości. Są cztery możliwości: pierwsza – trwanie. Najtrudniejszy czas PSL przetrwał. Jeśli pójdzie samodzielnie do wyborów z obecną narracją – partii centrowej, umiarkowanej, może te 5 proc. przekroczyć. Nie więcej. Druga – budowa nowego centrum. To marzenie Kosiniaka-Kamysza. Ale raczej mało realne. W centrum jest za ciasno, pojawienie się Hołowni, choć jego ruch jest efemerydą wywróciło stolik. Może tu coś powstać, ale w granicach 10 proc. poparcia, a PSL będzie petentem, nie rozgrywającym w takiej koalicji. Trzecia możliwość to reaktywacja Koalicji Europejskiej, czyli sojusz całej opozycji. Kompletnie nierealne – różnice są zbyt wielkie, a dla PSL byłoby to samobójcze. Możliwość czwarta – wyjście z agendą centroprawicową. I właśnie to rozwiązanie byłoby śmiertelnym zagrożeniem dla PiS. Szczególnie, że ostatnimi działaniami, wkurzeniem polskiej wsi i części konserwatywnego elektoratu, partia rządząca dała Kosiniakowi złoty róg a do ręki katowski miecz. Konfederacja to – patrząc na ich podejście choćby do szczepionek – chłopcy w krótkich spodenkach. Dlatego dziś to PSL stanowi dla rządzących zagrożenie nr jeden. Musiałoby jednak pójść w prawo. Czy to zrobi? Nie takie szanse w polityce już marnowano.