Od kilku dni w świecie piłkarskim w Polsce na nowo odgrzany jest temat domniemanego dopingu piłkarzy kadry olimpijskiej na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie. Szczerze mówiąc – prawda, czy fałsz – trzydzieści lat po medalu temat jest mało istotny. Bo co? Odbierać medal w sytuacji, gdy trener drużyny od kilku lat nie żyje? Karać? Trzy dekady po aferze? To trochę tak, jakby dziś odbierać medale Holandii i RFN za Mistrzostwa Świata w roku 1974. Ponoć złoci i srebrni medaliści grali na dopingu. A jeśli tak, to złoto należy się Polakom. Tylko, czy skoro dawno nie żyją trener Kazimierz Górski, kapitan zespołu Kazimierz Deyna, a dorosły całe pokolenia kibiców nie pamiętających tamtego zespołu, dywagacje na ten temat mają jeszcze jakikolwiek sens?
Sprawa z dopingiem w sporcie jest prosta. Jest wykryty – powinien zostać ujawniony. Sportowiec zdyskwalifikowany (chyba, że do brania dopingu ktoś, na przykład ze sztabu szkoleniowego go zmuszał) a ci, co zawodnikowi doping ten udostępnili powinni zostać surowo ukarani. Jest też druga, kontrowersyjna teoria, że w zawodowym sporcie szprycują się wszyscy, więc należy go „ucywilizować”, na koks pozwolić, ale w ramach zachowania zdrowia zawodników. To kontrowersyjna i szkodliwa teoria, trzymajmy się pierwszej. Ale właśnie – chodzi o karanie dopingu zaraz po wykryciu, a nie wyciąganie spraw po latach – stąd postulaty by dziś robić z tematu kontroli dopingowej przed igrzyskami w Barcelonie aferę i odbierać naszym srebro są idiotyczne. Przypomnijmy, że w roku 1992 ów doping miał dotyczyć trzech piłkarzy, u których przekroczono dozwolone wskaźniki – Aleksandra Kłaka, Dariusza Koseły i Piotra Świerczewskiego. U czterech innych zawodników wyniki próbek miały być „na granicy”, jednak ich nazwiska nie są podawane. Wróćmy do trzech wymienionych. Pamiętać należy, że Aleksander Kłak był po bardzo ciężkiej kontuzji, która „ustawiła” mu resztę kariery – bramkarz grał dobrze na IO, ale potem kontuzje były już prawem serii. Kariery wielkiej nie zrobił, potem pracował jako kierowca autobusu. Ale z uwagi na kontuzję mógłby się – gdyby wynik dopingu był potwierdzony – wybronić! Dariusz Koseła, to dziś mocno zapomniany zawodnik. Dlaczego? Ano może dlatego, że z kadrą olimpijską do Barcelony pojechał ale nie zagrał tam ani minuty. Cały turniej rozegrał Piotr Świerczewski. A więc tu sam wpływ wymienionych zawodników na sukces jest dość dyskusyjny. Ale nawet przyjmując tezę (żeby było jasne – nie my ją stawiamy), że Wójcik naszprycował chłopaków, to fakty są takie, że na samych igrzyskach nikt ich nie złapał. Nikt, tego nie potwierdził, został jedynie temat niedomówień. I on – będzie już za tą drużyną się ciągnąć. Jednak mówienie o odbieraniu dziś medalu jest głupie – to trochę tak, jakby chcieć – na podstawie wspomnień jakichś zawodników – zabierać medal złoty drużynie RFN i srebrny Holandii za mistrzostwa świata roku 1974. Złoto przypadłoby wtedy Orłom Górskiego. Ale czy taki obrót sprawy w sytuacji, gdy Kazimierz Górski nie żyje, nie żyje kapitan zespołu Kazimierz Deyna, nie żyje wielu kibiców z tamtych lat i są generacje kibiców nowych, byłoby sensowne? Niekoniecznie. A Janusz Wójcik miał wad wiele. I został ukarany przez piłkarski los – bo jego medal dziś jest oceniany właściwą miarą – z sentymentem, ale jednak nikt normalny srebra młodzieżówki z Barcelony nie porówna do osiągnięć Górskiego, Piechniczka, czy nawet Nawałki. A sam Wójcik jako selekcjoner pierwszej reprezentacji sukcesu nie osiągnął, choć zbudował podstawy pod późniejsze wyniki kadry Engela. W naszym rankingu selekcjonerów pięćdziesięciolecia jest w środku stawki. Tak już zostanie. Jego młodzieżowcy osiągnęli spory sukces w piłce MŁODZIEŻOWEJ. Sukces budzący pewne kontrowersje. W większości nie zrobili karier, które im wróżono. A jednak niezależnie od kontrowersji, robienie po trzech dekadach takiej afery jest wyłącznie biciem piany. Mecze z Barcelony pozostaną fajnym wspomnieniem w ponurych piłkarsko latach 90. Jednak na tle wyników późniejszych i wcześniejszych jedynie epizodem.