Po wyborach prezydenckich jednych opanował triumfalizm, innych katastrofizm. Oba uczucia są jednak tak naprawdę bezzasadne. Ani zwolennicy opozycji i przeciwnicy Prawa i Sprawiedliwości nie mają powodu, aby rozpaczać i rozdzierać szaty, ani też powodów do euforii po stronie rządowej nie ma zbyt wiele. Andrzej Duda wygrał – to fakt. A Rafał Trzaskowski przegrał. Jednak po pierwsze – różnica jest minimalna. To bardziej – używając terminologii piłkarskiej – remis ze wskazaniem, lub wygrana po rzutach karnych. Prezydent Andrzej Duda choć zwyciężył, w drugiej kadencji będzie musiał liczyć się z tym, że aż 10 milionów ludzi zagłosowało przeciwko niemu. Opozycja musi też jak najszybciej zrozumieć, że jeszcze więcej ludzi poparło Andrzeja Dudę. A to oznacza, że monopol w którąkolwiek ze stron nie jest możliwy.
Andrzej Duda zwyciężył, jednak problemem są coraz wyraźniejsze podziały w obozie Zjednoczonej Prawicy. Każdy tam ciągnie w swoją stronę, do tego w perspektywie czeka nas kryzys ekonomiczny. Bez wątpienia będzie to trudny czas dla strony rządowej. W perspektywie bardzo krótko terminowej rząd nieco się umocni. Być może PiS odbije Senat. Będą próby budowania szerokiej koalicji z Polskim Stronnictwem Ludowym – Koalicją Polską i Konfederacją (czy skuteczne, to się okaże). Na pewno jednak twierdzenie, że niedzielny triumf Andrzeja Dudy był ostatnim zwycięstwem PiS w trwającej serii może odpowiadać prawdzie. Choć wiele zależy tu i od samej partii rządzącej i od opozycji. Na pewno jednak triumfalizm zwolenników dobrej zmiany jest mocno przesadzony.
Podobnie jest z katastrofizmem strony opozycyjnej. Owszem, Rafał Trzaskowski przegrał wybory. Pamiętajmy jednak, z jakiego startował pułapu. Jeszcze w kwietniu, gdy kandydatką PO była Małgorzata Kidawa-Błońska wydawało się, że dostanie ona wynik na poziomie progu wyborczego, czyli około 5 proc. Że wyprzedzą ją Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia. A Andrzej Duda reelekcję wywalczy w pierwszej turze. Start Trzaskowskiego odwrócił ten trend. Prezydent Warszawy zajął drugie miejsce, strata do zwycięzcy jest niewielka. Rafał Trzaskowski wyrasta na lidera całej opozycji. Stąd też rozpacz jej zwolenników jest niezrozumiała – kilka miesięcy temu taki wynik przyjęliby z pocałowaniem ręki.
Jedno za to nie ulega wątpliwości. Jako naród jesteśmy podzieleni. Nie na dwie, ale na trzy części (trzecią stanowią ci, którzy nie identyfikują się z żadną ze stron, w wyborach albo nie głosują, albo głosują z zatkanym nosem przeciwko komuś). I dalej będziemy mieszkać w tym samym kraju, mieście, dzielnicy. I dystansując się od polityków powinniśmy się chociaż spróbować polubić.
Antoni Zankowicz