fot. public domain
Powiedzmy sobie szczerze – w kontekście pandemii koronawirusa nie powinny mieć znaczenia żadne polityczne argumenty ani zwolenników, ani przeciwników obecnego rządu. Tak, wiem – wybory za rok to lepsze rozwiązanie dla opozycji. Wybory teraz – byłyby (powiedzmy) dobre dla rządu. Za dwa lata – szanse byłyby wyrównane. Te argumenty nie usprawiedliwiają ani tępego uporu polityków PiS, którzy prą do majowego terminu głosowania. Ani tępego uporu polityków opozycji, którzy absolutnie nie chcą rozmawiać o wariancie zmiany Konstytucji i wyborach za dwa lata. Gdyby dziś władze wprowadziły stan wyjątkowy, to opozycja pewnie podniosłaby larum, że jednak chce wyborów. Tak zrobiliby przynajmniej niektórzy… Prawda jest jednak taka, że sytuację mamy naprawdę podbramkową. I żeby z niej wyjść, trzeba powiedzieć jasno – wybory 10 maja nie mogą się odbyć. Byłyby zbrodnią. I to niezależnie od tego, czy ludzie musieliby iść do urn (tu zbrodniczość takiego aktu nie podlega dyskusji), czy mogliby głosować korespondencyjnie. Bo nawet takie głosowanie byłoby narażeniem życia tych, którzy musieliby pójść do wyborców poddanych na przykład kwarantannie. Głosowanie przez internet jest rozwiązaniem w porządku, ale trudnym do przyjęcia przez seniorów, w dodatku do wprowadzenia takich zmian za mało jest czasu. Pomijam argument o mniejszych szansach na prowadzenie kampanii – akurat gdyby wybory zaplanowano, kampanię można byłoby jeszcze uratować. Na uratowanie części zarażonych w wyniku na siłę zrobionych wyborów szans nie byłoby żadnych.
Przemysław Harczuk