Kłamstwa prezydenta Federacji Rosyjskiej na temat Polski, II RP, rzekomej odpowiedzialności naszego kraju za Holokaust i wywołanie II wojny światowej może oburzać. Ale ma też dobre strony – leczy poczciwych konserwatystów i narodowców z chorych złudzeń co do zamiarów Kremla.
Od lat część (na szczęście jedynie część) konserwatystów i narodowców przekonywała w debatach, że w związku z moralnym upadkiem Zachodu (upadkiem, który faktycznie ma miejsce) należy życzliwie spojrzeć na Federację Rosyjską. Co tam Ukraina (skoro ma banderowców), co tam Gruzja, co tam komunistyczna przeszłość. Grunt, że Rosja może być konserwatywną przeciwwagą dla powszechnej na Zachodzie lewicowej, skrajnej ideologii, polityki niechętnych Polsce środowisk żydowskich i państwa Izrael. Niektórzy posuwali się nawet do mówienia, że Putin jest… katechonem, czyli kimś powstrzymującym antychrysta. Argumenty o tym, że współczesna Rosja ma więcej wspólnego z ZSRR niż cywilizacją chrześcijańską, że Putin jest byłym pułkownikiem KGB, że w Rosji jest rekordowa liczba aborcji, co konserwatywne jako żywo nie jest – trafiały w próżnię. I nagle złudzenia związane ze swoją osobą rozwiał sam Władimir Władimirowicz. Oskarżył Polskę o udział w Holokauście, powielił kłamstwa niechętnych Polsce środowisk żydowskich i sowiecką wersję historii przedstawił w Izraelu, z którym to ma – zdaniem niektórych politologów – zawrzeć sojusz. Trudno o większy cios w narrację prorosyjskich, może poczciwych ale naiwnych (żeby nie powiedzieć ostrzej) środowisk prawicowych. Sprawa jest jasna – Putin jest zagrożeniem, podobnie jak zagrożeniem jest wojujący islam, czy skrajna lewica szerząca się na Zachodzie. Ale przy okazji skandalicznych wystąpień Putina pojawiły się rzeczy pozytywne – po pierwsze narracji Rosji prawie nikt nie kupuje. Po drugie – naiwni rusofile ze swojej rusofilii boleśnie się leczą. Zaś ukryci sojusznicy Kremla musieli zamilknąć. W tym sensie, świadomie lub nie, były pułkownik KGB Władimir Putin wyświadczył nam przysługę.